Witajcie, słuchacze i czytacze.
Tak, tak, doczekaliśmy się chwili, kiedy w rękę można wziąć nowy album zespołu Pink Floyd. Choć nie wiem, czy "doczekaliśmy się" to jest tutaj właściwe słowo, no ilu z nas tak naprawdę czekało i miało nadzieję, że coś jeszcze wydadzą? Chyba niewielu... A tu - proszę jaka niespodzianka. :)
"The
Endless River" to zbiór kompozycji (w większości bardzo krótkich i instrumentalnych) powstałych podczas sesji do "The Division Bell".
Utwory te nie załapały się na "The
Division Bell" i nie stało się to bez powodu - muzycy Pink Floyd zawsze sami byli swoimi
najsurowszymi krytykami i po prostu wybrali wtedy kompozycje najlepsze z
napisanych. Co nie znaczy, że te odrzucone są złe.
David
Gilmour i Nick Mason, którzy brali udział w powstawaniu
"The Endless River", zdecydowali się
owe skrawki zamienić w ładnie współcześnie brzmiące utwory, a jeden
przekształcić w piosenkę, po czym wydali to w formie płyty. W przedpremiowych newsach podkreślali, że album jest przede
wszystkim hołdem dla nieżyjącego Ricka Wrighta,
podkreśleniem wielkiej roli, jaką jego klawisze odegrały w muzyce Pink
Floyd.
Wszystkie
fragmenty otrzymały wysokiej klasy cyfrową obróbkę, na miarę XXI wieku. Pink
Floyd do brzmienia zawsze przykładali ogromną wagę.
Moim
zdaniem z tych klocków udało się ułożyć całość, całość podzieloną na cztery „strony płyty”, która jest
naprawdę magiczna. Patetyczna "Anisina", w której ładnie na saksofonie i
klarnecie zagrał Gilad Atzmon, a
Gilmour zaprezentował typowe dla siebie
solo z "długimi" dźwiękami. Nieźle zdają egzamin lekko
galopujące "Allons-Y (1)" i
"Allons-Y (2)", a także kościelno-mszalny "Autumn '68". Dobre wrażenie robi niepokojący, elektroniczny
"Calling". Całość zamyka jedyna piosenka, "Louder Than Words", z
tekstem napisanym współcześnie przez żonę Davida, Polly Samson. W tych utworach pobrzmiewa "Division Bell", ale też wcześniejsze echa, jak z płyty "Wish you were here", "Animals" czy nawet "The Wall". Dla mnie absolutnym numerem jeden jest
„It’s what we do”, doskonałe klawiszowe tło, piękna gitara i typowo
floydowska atmosfera.
Płyta wzbudza na razie sporo kontrowersji, niektórzy uznają ja za przeciętną, inni za doskonałą. Warto wsłuchać się w nią i ocenić samemu, dać się ponieść klimatowi, zanurzyć w tej „rzece bez końca”. Zwłaszcza, że rzeka o nazwie Pink
Floyd jednak ma swój koniec i właśnie do niego dociera: muzycy twierdzą, że jest to ich
ostatnia płyta…