wtorek, 25 listopada 2014

Seans 109 "Płynąć bez końca"


Witajcie, słuchacze i czytacze.



Tak, tak, doczekaliśmy się chwili, kiedy w rękę można wziąć nowy album zespołu Pink Floyd. Choć nie wiem, czy "doczekaliśmy się" to jest tutaj właściwe słowo, no ilu z nas tak naprawdę czekało i miało nadzieję, że coś jeszcze wydadzą? Chyba niewielu... A tu - proszę jaka niespodzianka. :) 

"The Endless River" to zbiór kompozycji (w większości bardzo krótkich i instrumentalnych) powstałych podczas sesji do "The Division Bell". Utwory te nie załapały się na "The Division Bell" i nie stało się to bez powodu - muzycy Pink Floyd zawsze sami byli swoimi najsurowszymi krytykami i po prostu wybrali wtedy kompozycje najlepsze z napisanych. Co nie znaczy, że te odrzucone są złe.

David Gilmour i Nick Mason, którzy brali udział w powstawaniu "The Endless River", zdecydowali się owe skrawki zamienić w ładnie współcześnie brzmiące utwory, a jeden przekształcić w piosenkę, po czym wydali to w formie płyty. W przedpremiowych newsach podkreślali, że album jest przede wszystkim hołdem dla nieżyjącego Ricka Wrighta, podkreśleniem wielkiej roli, jaką jego klawisze odegrały w muzyce Pink Floyd. 
Wszystkie fragmenty otrzymały wysokiej klasy cyfrową obróbkę,  na miarę XXI wieku. Pink Floyd do brzmienia zawsze przykładali ogromną wagę. 

Moim zdaniem z tych klocków udało się ułożyć całość, całość podzieloną na cztery „strony płyty”, która jest naprawdę magiczna. Patetyczna "Anisina", w której ładnie na saksofonie i klarnecie zagrał Gilad Atzmon, a Gilmour zaprezentował typowe dla siebie solo z "długimi" dźwiękami. Nieźle zdają egzamin lekko galopujące "Allons-Y (1)" i "Allons-Y (2)", a także kościelno-mszalny "Autumn '68". Dobre wrażenie robi niepokojący, elektroniczny "Calling". Całość zamyka jedyna piosenka, "Louder Than Words", z tekstem napisanym współcześnie przez żonę Davida, Polly Samson. W tych utworach pobrzmiewa "Division Bell", ale też wcześniejsze echa, jak z płyty "Wish you were here", "Animals" czy nawet "The Wall".  Dla mnie absolutnym numerem jeden jest „It’s what we do”, doskonałe klawiszowe tło, piękna gitara i typowo floydowska atmosfera.


Płyta wzbudza na razie sporo kontrowersji, niektórzy uznają ja za przeciętną, inni za doskonałą. Warto wsłuchać się w nią i ocenić samemu, dać się ponieść klimatowi, zanurzyć w tej „rzece bez końca”. Zwłaszcza, że rzeka o nazwie Pink Floyd jednak ma swój koniec i właśnie do niego dociera: muzycy twierdzą, że jest to ich ostatnia płyta… 


poniedziałek, 3 listopada 2014

Seans 109 „Skromne początki, wspaniałe zakończenia”


Witajcie, słuchacze i czytacze.




Tytuł naszego dzisiejszego spotkania to, jak zapewne zauważyliście, cytat z utworu powyżej: „Pilgrim” z najnowszej płyty Finka.
Któż to jest Fink i jakie były te jego „skromne początki”?

Fin Greenall, bo tak brzmi jego prawdziwe imię i nazwisko, urodził się w 1972 roku w Kornwalii, natomiast dorastał w Bristolu. Jako nastolatek słuchał muzyki takich zespołów, jak The Cure, The Smiths, The Orb, interesował się także muzyką afrykańską. Pod ukończeniu nauki na studiach na kierunku historii i anglistyki Fin założył z kolegami z uczelni projekt muzyczny EVA, grający muzykę techno. W 1993 roku muzycy podpisali kontrakt z wytwórnią Kikin' Records. Po rozpadzie zespołu Greenall zaczął działać na rynku muzycznym dla kilku londyńskich wytwórni muzycznych, m.in. Virgin, Def Jam i Sony. W tym samym czasie rozwijał się jako twórca remiksów (m.in. utworów Ryūichi Sakamoto i Elbow), producent muzyczny oraz DJ.

W 1997 roku ukazał się debiutancki singel Greenalla – „Fink Funk”, który zapowiadał jego pierwszy album studyjny – Fresh Produce z 2000 roku. W kolejnych latach Greenall porzucił muzykę taneczną i zaczął tworzyć w klimacie bardziej tradycyjnych brzmień. Efektem zmiany został album pt. „Biscuits for Breakfast”, wydany w 2006 roku we współpracy z Guy'em Whittakerem i Timem Thorntonem. Niedługo po wydaniu płyty muzycy postanowili występować razem pod nazwą Fink oraz podpisać kontrakt płytowy z wytwórnią Ninja Tune.
Podczas trasy koncertowej po Europie i Ameryce, Greenall zaczął tworzyć materiał na kolejny album. Nowa płyta, „Distance and Time”, została wydana przez wytwórnię Ninja Tune w październiku 2007 roku. Kolejny album pt. Sort of Revolution został wydany w 2009 roku. W 2010 roku ukazał się kolejny album „Perfect darkness”, który przyniósł artyście światową sławę.




„Looking to closely”  to singiel, który promował wydany w lipcu 2014 album „Hard believer”. Dzięki sukcesowi komercyjnemu singla, krążek znalazł się w pierwszej trzydziestce list sprzedaży m.in. w Holandii (8. miejsce w notowaniu Dutch Albums Top100), Niemczech (25. w Offizielle Top 100) oraz Stanach Zjednoczonych (30. w Heatseekers Albums). Doskonała jak zwykle muzyka i świetny tekst, opowiadający o tym jak to nie chcemy przyjrzeć się bliżej niektórym sprawom, jak nie chcemy ich widzieć, bo kiedy patrzy się za dokładnie widać prawdę, a ta jest brzydka, jak krew pod paznokciami. Fink czasem pyta czy już jest za późno („Too late”) a czasem stwierdza, że jest za wcześnie, dlaczego bowiem uczą nas Szekspira kiedy jesteśmy tak młodzi i nie jesteśmy w stanie zupełnie pojąć, o co właściwie chodzi? (”Shakespeare”) Nawet powiewając białą flagą „(White flag”) artysta nie poddaje się w przekazywaniu nam w swoich tekstach tego, co najważniejsze, zwraca nam uwagę, że czasem sami sobie niepotrzebnie komplikujemy życie, że to co ulotne, wydaje nam się stałe. („Green and the blue”)



Koncert Finka odbędzie się w warszawskim klubie Stodoła, 14.11.2014. Kto jeszcze nie kupił biletu – niech to natychmiast zrobi. Mam nadzieję, ze się tam zobaczymy. J