sobota, 24 września 2011

Seans XI : „Jesień, jesień, drodzy państwo”

Witajcie, słuchacze i czytacze.
Przyszła jesień, pora złotych liści, kasztanów, deszczu, babiego lata, mgły, powideł śliwkowych i gorącej herbaty przetykanej słońcem. Jakże inaczej można mówić o jesieni niż wierszem? Ja inaczej nie potrafię…
"Jesień" Apollinaire Guillaume
Oddalają się wolno w mgle wieśniak kulawy
I wół jego roboczy w gęstą mgłę jesieni
Co kryje wioski ludzi i biedne ich sprawy

Idąc w mgłę przywiązaną spojrzeniem do ziemi
Wieśniak nucił piosenkę o swej miłości
Że utracił ktoś serce pierścionek i wiarę

Jesień jesień sprawiła śmierć lata radości
Powoli w mgłę odchodzą dwie postaci szare



„Trzecia jesień” Adam Ważyk

Tam na pewno za oknem jesień liści złotych,
trzecia jesień od czasu, jak wyszedłeś z domu,
i nad stołem, gdzie jeszcze nie ostygł twój dotyk,
tam żona, od niechcenia, jakby po kryjomu

pochyla się nad książką, która wciąż otwarta,
nie doczytana leży... Gdzieżeś się zapodział?
Już idzie trzecia jesień i zagięta karta
wzdycha: miły, czas skończyć przerwany nasz rozdział

Więc powróć i obejmij rękami obiema
ten ciepły słup powietrza, wchłoń je do ostatka...
Rozchwiane twoje okno i naprawdę nie ma
twojej żony, tam tylko jest czarna zagadka.

Jedynym twoim domem jest ta jesień rdzawa,
zamieć liści po trzykroć nad tobą zawisła,
to szumi popiołami zdmuchnięta Warszawa,
to dopływa do stóp twych nie zniemczona Wisła.

Jest tylko jesień nasza, jasień wojująca,
nie ta, co osypała się po świeżych tropach
klęski, i nie ta druga, która liście strąca
żałobne, ale wściekły, ogromny listopad

nadziei, buchający ogniem zamiast złota,
insurekcją parzących nadwiślańskich liści,
błogosławionym gniewem, kiedy klątwę miotasz
i zaciskasz na cynglu palec nienawiści.


 


„Pieśń jesienna” Federico Garcia Lorca
 Dzisiaj odczuwam w mym sercu
gwiazd lekkie drżenie, lecz droga
zatraca się w duszy mgieł,
gubi się w gęstych obłokach.
Światło podcina mi skrzydła,
a smutków mych ból i rozpacz
zanurza moje wspomnienia
A wszystkie róże są białe,
tak białe, jak moja rozpacz,
i nie dlatego są białe,
że to śnieg na nich
na nich pozostał
Dawniej mieniły się tęczą.
Lecz i na duszę śnieg opadł.
Strzępy scen dawnych i pieszczot
śnieg duszy zdołał
zdołał zachować
ukryte w ludzkiej pamięci
światłach lub w cieniu i mrokach.
Czy kiedyś śmierć nas zabierze,
stopnieją śniegi? Czy po nas
przyjdzie śnieg inny lub innych
róż doskonalszych aromat?
Czy pokój będzie nam dany,
jak Chrystus nam prorokował?
Czy tę zagadkę odwieczną
ktoś kiedyś rozwiązać zdoła?
A jeśli miłość nas zwodzi?
Kto życie da nam zachować,
jeżeli zmierzch nas zanurzy
w prawdziwą świadomość
świadomość Dobra,
którego, być może, nie ma,
i Zła, co tętni koło nas?
Jeżeli zgaśnie nadzieja,
a wieża Babel ogromna
powstanie, czy drogi Ziemi
rozjaśni jakaś pochodnia?
Co z poetami, jeżeli
śmierć tylko śmiercią jest zgoła?
Co czeka sprawy uśpione,
o których każdy zapomniał?
O słońce wszystkich nadziei!
Księżycu! Wodo klarowna!
O czyste serce dziecinne!
O duszo kamieni szorstka!
Dzisiaj odczuwam w mym sercu,
jak drży gwiazd jasność ulotna,
i białe są kwiaty róż,
tak białe, jak moja rozpacz
 


rozcinam pomarańczę bólu”  Halina Poświatowska
rozcinam pomarańczę bólu
połową bólu karmię twoje usta
głodni tak dzielą chleb
spragnieni wodę
uboga jestem - mam tylko ciało
usta ściągnięte tęsknotą
ręce - jesienne liście
wyglądające odlotu
rozcinam pomarańczę bólu
sprawiedliwie na półgorzkim ziarnem karmię twoje usta


„Druga jesień” Jan Twardowski
Druga jesień - szósta pora roku
złoto płacze przy spadaniu z drzewa
smutek jest jak diabeł
ma swoje stąd dotąd
wszystko jak należy w wymierzonym czasie
nie wyj z żalu głuptasie

„Napiętnowanie jesieni”  Julia Hartwig

Jesień to nie melancholia to wściekłość
co rok powtarzana próba końca
Wyprute wnętrzności ziemi
na wierzchu buraki kartofle i brukiew
co się kryło przed światem wydane jest na łup
człowieka
woda ze stawów spuszczona ławice karpi
wyrzucone na brzeg
drzewom urywa głowy wiatr gną się zmierzwione
nieprzytomnie
i aż do horyzontu zapach ziemi mdły i miłosny
rozszerza nozdrza koniom
ciągnącym fury wyładowane jak wozy wygnańcze
Zdarte przemocą z drzew liście budzą żal tak
gwałtowny
że chciałoby się gnać razem z nimi
z tym wszystkim co odchodzi a próbowało żyć
w nadziei nieśmiertelności
Pożary czerwieni brązowe wybuchy dębów
i deszcz poganiający wszystko co spotyka w marszu
Naprzód wygnańcy naprzód
Tłumy zapędzane pod dachy
ostatnie zwierzęta szukające zimowego schronu
przed chłodem
a potem mgły spadające kurtyna za kurtyną
zbielały horyzont złudnych gór z których
samobójczy skok
uczynimy wraz z listopadem
prosto w grudniową noc

„Jesienny wieczór” Josif Brodski

Jesienny wieczór w miasteczku niedużym,
które się szczyci istnieniem na mapie
- kartograf chyba spuścił kleks na papier,
albo się w córce sędziego zadurzył:
Formatem swoich dziwactw zmordowana
przestrzeń tu jakby zrzuca z siebie brzemię
gigantomanii, gdyż ją zadowala
rozmiar ulicy głównej - a czas drzemie
zerkając sennie na sklepik malutki,
który na froncie ma ogromny zegar,
a wewnątrz wszystko, co stworzył duch ludzki -
czy to teleskop będzie, czy laubzega.

Jest tutaj kino, salon i apteka
oraz kawiarnia - jedyna w promieniu
mili, bank z orłem widocznym z daleka,
plus kościół, który w głuchym zapomnieniu
daremno byłby zarzucał swe sieci,
gdyby się poczta nie mieściła obok
- i gdyby tutaj nie robiono dzieci,
pastor udzielałby chrztów samochodom.

Tu rejwach świerszczy przez ciszę się niesie.
O szóstej wieczór jak po atomowej
wojnie nie spotkasz żywej duszy w mieście
tylko z księżycem można wieść rozmowę,
gdy się jak prorok pcha w okna prostokąt
i tylko czasem światła cadillaca hojnie
omiotą, pędząc nie wiadomo dokąd,
cokół, na którym tkwi Nieznany Żołnierz.

Tu przyśni ci się nie girlasek szwadron,
ale twój własny adres na kopercie.
Tu mleczarz, widząc, że mleko się zsiadło,
pierwszy przyjmie wieść o twojej śmierci.

Tu w czterech ścianach można żyć latami,
połykać brom, palić kalendarze wszystkie
i patrzeć w lustro tak, jak blask latarni
przegląda się w kałuży na wpół wyschłej.


„ smutny jest schyłek roku” Adam Asnyk
Smutny jest schyłek roku w mgieł pomroce,
Gdy wiatr jesienny zwiędłym liściem miota!
Ostatnie kwiaty, ostatnie owoce
Strąca i grzebie pod całunem błota.

Smutniejszy koniec bezsilny żywota,
Osamotnienie starości sieroce
I długie, ciemne, pełne cierpień noce,
W których się ludzka rozprzęga istota!

Lecz najsmutniejszy jest duchowy schyłek
Zamierającej powoli epoki -
Gdy wniwecz poszedł pokoleń wysiłek.

Strawiwszy wszystkie żywotniejsze soki,
A w spadku szereg błędów i pomyłek
Na dni ostatnie rzuca cień głęboki!

   
„Dzień w kolorze śliwkowym” Leszek Długosz

Po czerni jeżyny
Po liściu kaliny
- Jesień, jesień już
 Po ciszy na stawie
Po krzyku żurawi
- Jesień, jesień już
Po astrach, po ostach
To widać, to proste że
- Jesień, jesień już
I po tym że wcześniej
Noc ciągnie ze zmierzchem
- Jesień, jesień już
Po pustym już polu
Po pełnej stodole
- Jesień, jesień już
Strachowi na wróble
Już nad czym się trudzić?
- Jesień, jesień już
I po tym że w górze
Wiatr wróży kałuże, tak
- Jesień, jesień już
I po tym że przecież
Jak zwykle, po lecie
- Jesień, jesień już
Ach, ten dzien. w kolorze śliwkowym!
- Berberysu i głogu ma smak...
Stawia drzewom pieczątki
- Żeby było w porządku
Że już pora
Że trzeba iść spać...
A my tak - po kieliszku, po troszeczku
Popijamy calutki ten dzień
- Próbujemy nalewki
Z dzikiej róży, z porzeczki
Żeby sprawdzić - czy zimą
To wypić się da?...
- To się w głowie nie mieści
Że tak szumi szeleści
Tak bliziutko, o krok, prawie tuż
Głębokimi rzekami, pachnącymi szuwarami
Idzie jesień
I prosto w nasz próg...
- Ale co tam! przecież taka jesień złota
Nie jest zła!
- Ale co tam! Przecież taka jesień złota
Niechaj trwa...



„Jesienne słońce” Michaił Lermontow
 
Lubię jesienne słońce, wtedy
Gdy przez tłum chmurek i mgieł się przedziera
I rzuca blady swój umarły promień
Na drzewo, co sie od wiatru kołysze,
I na wilgotny step. Lubię słońce,
Jest coś takiego w żegnalnym spojrzeniu
Ogromnej gwiazdy, co w tajemnym smutku
Miłości oszukanej. Nie ostygła
Ona sama przez siebie, lecz natura,
Wszystko, co umie i czuć i dostrzegać,
Nie może ogrzać się w niej; podobnie
Serce: płonie w nim jeszcze ogień, ale ludzie
Niegdyś go pojąć czuciem nie umieli,
I odtąd w blasku źrenic już nie błyśnie,
Policzków żarem więcej nie obejmie.
Po co raz jeszcze serce swe poddawać
Drwinie i słowom pełnym powątpienia?


„Dzień jesieni” Rainer Maria Rilke

Panie: już pora. Wielkie było lato,
Cieniom zegarów pozwól - niech się dłużą
i po obszarach pozwól hulać burzom.
Owocom każ dopełnić się, a jeśli
potrzeba, daj im ze dwa dni gorętsze.
Do dojrzałości nakłoń je i ześlij
słodycz ostatnią w ciężkie wina wnętrze.
Kto teraz domu nie ma, już go nie zdobędzie.
Kto jest samotny, ten zostanie sam.
Czuwać i czytać, listy pisać będzie
długie i po alejach - tam i sam -
błąkać się w liści niespokojnym pędzie.


„Jesienny spacer poetów”  Krzysztof Kamil Baczyński

Drzewa jak rude łby barbarzyńców
wnikały w żyły żółtych rzek.
Biało się kładł popiołem tynku
wtopiony w wodę miasta brzeg.
Szli po dudniącym moście kroków
jak po krawędzi z kruchego szkła,
pod zamyślonym grobem obłoków,
po liściach jak po krwawych łzach
I mówił pierwszy: "Oto jest pieśń,
która uderza w firmament powiek".
A drugi mówił: "Nie, to jest śmierć,
którą przeczułem w zielonym słowie".

 
 

piątek, 16 września 2011

Seans dziesiąty : „Zaczniemy pewnego dnia, zakończymy ostatecznym cięciem”

Witajcie słuchacze i czytacze.
Zostawiliśmy grupę Pink Floyd jedzącą psychodeliczne śniadanie u Alana, zobaczmy co działo się z nimi dalej. A działo się, oj, działo się. Zachęceni sukcesem płyty „Atom Heart Mother”, muzycy poszli dalej w tym kierunku, tworząc wspaniały utwór „Echoes”, który znalazł się już na następnej płycie „Meddle” wydanej w 1971 roku. Utwór rozpoczyna się od pojedynczego dźwięku granego na pianinie – przepuszczonego przez odpowiednie efekty i powtarzającego się przez półtorej minuty utworu. Z czasem do gry włączają się kolejne instrumenty (gitara, gitara basowa, organy, perkusja), a kulminacją pierwszej części utworu jest krótki, poetycki tekst śpiewany przez Davida Gilmoura i Richarda Wrighta. W drugiej części słyszymy wiatr, krakanie wron i dźwięki podobne ludzkiemu zawodzeniu w oddali. Raz po raz pojawia się też głośno wyjąca gitara. W pewnym momencie powraca otwierający utwór fragment na pianinie, prowadzący do trzeciej części będącej bliskim powtórzeniem pierwszej. Utwór ten zajmował całą stronę B płyty, na stronie A znalazło się sześć krótszych utworów, z których najbardziej znany to „One of these days”. Jest w nim dźwięk wiejącego wiatru, z którego wyłania się gitara basowa, dołącza do niej perkusja i organy grające powtarzające się pasaże i w końcu agresywne solo gitary solowej, Nick Mason mówi „One of these days, I'm going to cut you into little pieces” („Pewnego dnia potnę cię na małe kawałeczki”), a utwór kończy się znów wiejącym wiatrem. Plotka mówi, że Pink Floyd dedykował ten utwór prezenterowi londyńskiego radia, który często i w niewybrednych słowach krytykował ich twórczość. W tym samym roku zespół zrealizował nietypowe przedsięwzięcie – koncert bez publiczności wśród ruin Pompejów, który nagrano, dołączono zdjęcia, rozmowy i sceny ze studia i wydano jako „Pink Floyd : Live at Pompeii”.

Dwa lata później zespół wydał płytę, która uznawana jest nie tylko za największe dokonanie grupy, ale też za jeden z kilku najsłynniejszych albumów w historii muzyki rockowej i który utrzymał się przez ponad sto miesięcy w pierwszej setce Billboardu, a do dziś jest jednym z najlepiej sprzedających się albumów rockowych. „Dark side of the moon”, czyli „Ciemna strona księżyca”, kiedy była nagrywana, była już dobrze przećwiczona, bo zespół już wcześniej wykonywał te utwory na żywo. Muzycy byli także otwarci na sugestie i rady innych, np. Alana Parsonsa, który jest pomysłodawcą słynnych zegarów na początku utworu „Time”. Także i okładka płyty – pryzmat rozszczepiający światło na czarnym tle, stał się jedną z najlepiej rozpoznawalnych ikon muzyki rockowej, a zaprojektowała go firma Hipgnosis. Teksty Watersa, wybitne pod każdym względem, mówią o ludzkich lękach, o samotności, o przemijającym czasie, kruchości ludzkiej egzystencji, szaleństwie i zachłanności. Cechą charakterystyczną albumu są też krótkie wypowiedzi osób spotykanych w studiach na Abbey Road, które Waters nagrywał i dołączał do muzyki. Z dziewięciu utworów na płycie trudno jest wybrać jeden, by go tu pokazać. Niech cały album podsumuje wypowiedź dozorcy budynku, Gerry'ego Driscolla, którego można usłyszeć w ostatnich sekundach wybrzmiewającej muzyki, gdy powraca dźwięk bijącego serca: "There is no dark side of the moon really... matter of fact it's all dark" (Nie ma ciemnej strony księżyca, w rzeczywistości jest cały ciemny), a my posłuchajmy instrumentalnego utworu  "The great gig in the sky" ("Wielki spektakl na niebie") z fantastycznym głosem Clare Tory, która w momencie problemów z tekstem do tego utworu powiedziała: „Może ja też będę udawać instrument?” i to był świetny pomysł.

Waters stwierdził, że ten album skończył grupę, był zbyt doskonały, by można było powtórzyć jego sukces, a poza tym w czasie nagrania ujawniły się konflikty dzielące muzyków. Mimo to, grupa zabrała się do nagrania kolejnego albumu, który  miał wyrazić tęsknotę za byłym liderem grupy, Sydem Barrettem. Sam Syd wśliznął się do studia w czasie nagrywania albumu, ale był tak zmieniony, że żaden z obecnych tam muzyków nie rozpoznał go. Album nosi tytuł „Wish you were here”, ale najbardziej znaczącym utworem zdaje się być „Shine on, you crazy diamond” ("Świeć, szalony diamencie" - szalony diament to właśnie Barrett); długi, trzyczęściowy, w dużej części instrumentalny utwór, majestatycznie rozwinięty w solówkach gitarowych, syntezatorowych i gościnnie występującego saksofonisty. Pozostałe trzy krótkie i odmiennie brzmiące utwory opowiadają o marzeniach o sukcesie młodych rockowych muzyków. Natomiast tytułowy utwór, dla mnie najpiękniejsze dzieło Pink Floyd i niewątpliwy numer jeden, to ballada, w której solówkę na gitarze akustycznej zagrał gościnnie Roy Harper. Okładka jest również bardzo charakterystyczna – powitanie dwu mężczyzn, z których jeden płonie, a wewnątrz książeczki znalazły się inne ciekawe zdjęcia.

Rok 1977 przyniósł kolejny album grupy, na który tak samo wiele wydarzeń miało wpływ, jak wynikało z niego. Wśród wpływów warto wymienić nadejście muzyki punk oraz powieść George’a Orwella „Folwark zwierzęcy”, wśród rezultatów - najdziwniejszy w dorobku zespołu album i załamanie nerwowe Watersa. Na płycie umieszczono trzy utwory zatytułowane: Psy (Dogs), Świnie (Pigs) i Owce (Sheep) – trzy rodzaje postaw ludzkich. W sferze muzycznej album jest ascetyczny, muzyka prosta i przejrzysta, praktycznie brak jej głębi, zwykle nadawanej przez instrumenty klawiszowe Wrighta. W istocie Wright jest praktycznie nieobecny na płycie – cała muzyka oparta jest na przejmująco grającej gitarze Gilmoura. O ile poprzednie albumy zawierały muzykę dla każdego i grane były nawet przez muzyczne stacje popowe, „Animals” był skierowany głównie do zdeklarowanych fanów zespołu. Okładka tego albumu przedstawia londyńską elektrownię Battersea, nad którą lata świnia. Ten symbol – wielka nadmuchana świnia - był wykorzystywany na koncertach i w późniejszej twórczości zespołu.

Wspomniane wcześniej załamanie nerwowe Watersa miało miejsce 6 lipca 1977 roku, w czasie koncertu w Montrealu. Podczas występu zdał on sobie sprawę, że tak naprawdę nikt nie słucha muzyki, że jest to dla widzów spotkanie towarzyskie, z rozmowami, hot-dogami, hamburgerami i napojami. Waters stracił kontrolę nad sobą. Przestał grać, zaczął wykrzykiwać obelgi w kierunku widowni, a potem pluć w kierunku widzów. Wtedy też w jego głowie narodziła się wizja: „Zrozumiałem, że to, co kiedyś było wartościową i kontrolowaną wymianą między nami a nimi, zostało zupełnie wypaczone przez rozmach, korporacyjną chciwość i ego. Został tylko układ, właściwie sado-masochistyczny. Miałem wyraźną wizję bombardowania publiczności. Bomby leciałyby ze sceny, a widzowie rozrywani na kawałki szaleliby w radości, że są w centrum akcji.” To przeżycie i dalsze rozmyślania zaowocowały kolejnym przedsięwzięciem muzycznym jakim było arcydzieło „The Wall”, czyli „Mur”, choć w Polsce przyjęło się tłumaczenie „Ściana”. Jest to swego rodzaju rock opera, opowiadająca historię muzyka o pseudonimie Pink, od jego dzieciństwa, poprzez odgradzanie się od świata, aż po zburzenie symbolicznego muru wokół niego i powrót do życia. Obok albumu powstał także film fabularny „The Wall” w reżyserii Alana Parkera z Bobem Geldofem w roli głównej – pozycja obowiązkowa do obejrzenia. W czasie trwania koncertów wykorzystywano wielkie lalki, a także budowano autentyczny mur, który na kilka piosenek odgradzał zespół od publiczności i wyświetlano na nim animacje, a potem był burzony. Album zawiera takie nieśmiertelne przeboje jak „Another brick in the Wall”, „Mother”, „Hey, you”,  „Goodbye cruel world”, „Vera”, „Run like hell” i oczywiście „Comfortably numb”, z wspaniałą solówką gitarową Gilmoura uważaną za jedną z najlepszych partii gitarowych w historii muzyki – mój numer dwa Floydowej listy przebojów.

Wydany w 1983 roku ostatni album Pink Floyd „The Final Cut”, to prawie solowe dzieło Watersa, na którym kontynuuje wątki autobiograficzne „The Wall” związane z bólem po stracie ojca na wojnie. Album okazał się bardzo na czasie, jako że akurat trwała wojna o Falklandy. Muzyka na płycie jest emocjonalnie skondensowana, stylistycznie spójna, pełna melancholii i z trudem tłumionego gniewu, raz po raz wybucha nieopanowanym żalem. Pejzaż dźwiękowy charakteryzuje się gęstą fakturą muzyczną utrzymaną w szarych barwach. Płyta nie znalazła uznania u tradycyjnie nastawionej publiczności rockowej, nie wypromowano też żadnego „przeboju”, pogłębiła się za to dezintegracja grupy. Perkusista Nick Mason zaczął tracić zainteresowanie muzyką. Richard Wright już oficjalnie był poza grupą i w pracach nad albumem nie uczestniczył ze względu na uzależnienie od kokainy. David Gilmour, dawniej obok Watersa druga podpora grupy, wspomina pracę z coraz bardziej nieprzystępnym i apodyktycznym Watersem jako niekończący się koszmar. Ostatecznie wszyscy przyjęli z ulgą oświadczenie Watersa, iż Pink Floyd zakończyło swoją artystyczną misję i ulega samorozwiązaniu. Tytuł albumu ("Ostateczne cięcie") nabrał nowego znaczenia.

czwartek, 8 września 2011

Seans dziewiąty: „Gdzie ci mężczyźni?”

Witajcie słuchacze i czytacze.
Piosenkę pod tym tytułem śpiewała kiedyś dawno temu Danuta Rinn. Zgodnie z jej pytaniem wyruszymy dziś na poszukiwanie męskich głosów.
Zacznę od pana, który (może nie uwierzycie) był moim pierwszym idolem. Limahl, bo o nim mowa, naprawdę nazywa się Christopher Hamill, pochodzi z Wielkiej Brytanii, konkretnie z Wigan w hrabstwie Lanceshire i zanim rozpoczął solowa karierę był wokalistą zespołu Kajagoogoo. Ma również za soba epizody aktorskie: w teatrze w Westcfiff-on-Sea i musicalu „Józef i cudowny płaszcz snów w technikolorze”, a także występy w trzech innych zespołach, w tym w punkowym Vox Deux. Z zespołem Kajagoogoo wylansował przebój „Too shy”, który stał się jednym z symboli brytyjskiej pop kultury lat 80tych. W jego solowej karierze największymi przebojami były "Only For Love" (dwudzieste miejsce listy przebojów w Wielkiej Brytanii) i "Never Ending Story" - muzyczny motyw przewodni z filmu fantasy „Niekończąca się opowieść”.

Drugim męskim głosem, który chciałabym dziś zaproponować jest Billy Idol. Naprawdę nazywa się William Michael Albert Broad i również jest Brytyjczykiem. Jego pomysł na karierę muzyczną wziął się od towarzyszenia punkowemu zespołowi Sex Pistols w grupie innych fanów, był nimi tak zafascynowany, że zdecydował, że zostanie muzykiem i w 1976 roku założył Generation X. Po wydaniu trzech całkiem udanych albumów rozpoczął solowa karierę przenosząc się do Nowego Jorku. Największym sukcesem okazał się album „Rebel yell” , który sprawił, ze Idol stał się w USA prawdziwym idolem. Jego życie w Stanach to oprócz sukcesów jeszcze seria wydarzeń typu „prawie”: prawie stracił nogę w wypadku samochodowym, prawie zagrał dużą rolę w filmie o zespole The Doors, prawie umarł z przedawkowania. W 2008 roku przypomniał o sobie płytą z największymi przebojami.

Z polskich męskich głosów cenię bardzo Grzegorza Ciechowskiego. Chłopak z Tczewa, lider Republiki, z którą zaczynał w toruńskim klubie Od Nowa, pianista, flecista, poeta, kompozytor, felietonista, Obywatel GC, Grzegorz z Ciechowa, Ewa Omernik -to wszystko jego wcielenia. Z zespołem Republika odniósł sukces dzięki nowemu na ówczesne czasy, ostremu brzmieniu, oryginalnym tekstom i czarno-białemu wizerunkowi zespołu. "Kombinat", "Nieustanne tango",  "Obcy astronom", "Poranna wiadomość", Ciało", "Moja krew",  "Telefony", "Odchodząc",  i "Biała flaga" – te utwory śpiewała cała Polska. Karierę solową rozpoczął w 1986, rok później wydając płytę „Obywatel GC”. Chyba najbardziej znane utwory solowe Grzegorza Ciechowskiego to "Tak... tak... to ja" i "Nie pytaj o Polskę”, a także "Piejo kury, piejo" z płyty "OjDADAna", którą wydał jako Grzegorz z Ciechowa. Grzegorz Ciechowski udzielał się też jako kompozytor muzyki filmowej („Wiedźmin”), autor tekstów dla Justyny Steczkowskiej (jako Ewa Omernik) oraz producent płytowy (Kasia Kowalska, Kasia Groniec, Kayah). Zmarł 22 grudnia 2001. W następnym roku na płycie pod w tytułem "Republika" wydano kilka wcześniej nagranych piosenek, m.in. "Śmierć na pięć".

Facetem, którego mogę słuchać bez znudzenia nawet cała dobę, a może i dwie, jest Prince. Jego pełne nazwisko to Prince Roger Nelson, pochodzi z Minneapolis w USA. Sam mówi, że jego inspiracją jest Jimmy Hendrix, a krytycy zaliczają jego twórczość  z pewnym trudem zaszufladkowania do muzyki soul, funky, R&B, dance, rock a nawet jazz rock. Jest gitarzystą i wokalistą, ale gra też na perkusji i instrumentach klawiszowych, pisze teksty, aranżuje, jest producentem muzycznym i kompozytorem muzyki filmowej. Wydał 45 płyt studyjnych, a plotka głosi, że w szufladzie przechowuje setki nigdy nie opublikowanych piosenek. Zaliczany jest do największych ekscentryków rockowych. Jego zachowanie na scenie i ubiór jest postrzegane jako kontrowersyjne i czasami obsceniczne. Nagrywał z Madonną, Stevie Nicks, Alicią Keys, Stevie Wonderem, pisał piosenki dla Sheeny Easton , Sinead O’Connor i mnóstwa innych artystów. Wydawał płyty jako Prince, Prince and The Revolution, Prince and The New Power Generation, The Artist Formerly Known as Prince (Artysta Poprzednio Znany jako Prince) – "TAFKAP", The Artist, a także jako Artysta, ale nazwa zastępowana była symbolem. Do najlepszych moim zdaniem płyt Prince’a należą: „Purple Rain”,  „Sign 'O' the Times”, „Diamonds and Pearls”, „One Nite Alone”, „C-Note”, „Musicology”.

Z Wallsend, robotniczej dzielnicy Newcastle w Anglii na szczyty list przebojów zawędrował Gordon Matthew Sumner, muzyk, kompozytor, wokalista, posiadacz tytułu komandora Orderu Imperium Brytyjskiego, były lider wielokrotnie nagradzanego zespołu The Police, aktor, działacz na rzecz ochrony środowiska  – Sting.  Jego pseudonim wziął się od jego żółto-czarnego swetra w pasy, w którym wyglądał jak trzmiel, stąd „Sting” czyli „żądło”. Karierę solową rozpoczął w 1985 roku płytą „The dream of the blue turtles”.  Od tego czasu w regularnych, nie dłuższych niż cztery lata, odstępach czasu raczy nas swoimi płytami. Wydał 11 albumów studyjnych, 6 koncertowych, 9 kompilacji i maczał palce w muzyce do czterech filmów. W utworach Stinga pobrzmiewają tak odległe gatunki jak jazz czy reggae, rock i muzyka klasyczna, ale łączą się znakomicie w niepowtarzalny dla innych muzyków sposób. Moja własna prywatna składanka „The Best of Sting” zawiera 62 utwory, niemożliwe jest więc, żebym je tutaj wymieniła, powiem tylko, że zdecydowanie wolę go w nastrojowych, łagodnych kompozycjach. Sting wystąpił w kliku filmach, a także gościnnie w kilku serialach, zagrał też w broadwayowskim musicalu „Opera za trzy grosze”. W uznaniu jego zasług dla ratowania lasów tropikalnych odkryty w Kolumbii nowy gatunek żaby został nazwany Dendropsophus stingi.

Wracamy do Polski. Styl tego pana nie mieści się w jednym gatunku muzycznym. Na początku był członkiem warszawskiego zespołu hip-hopowego i te korzenie zachowuje w kolejnych płytach, ociera się jednak również o rock i  jazz. Pisze teksty, zwykle oparte na zabawie słowem, jest kompozytorem, instrumentalistą, wokalistą i malarzem z wykształcenia – studiował na Europejskiej Akademii Sztuk i w Warszawskiej Szkole Reklamy na wydziale grafiki, a jego pomysł był wiele lat oficjalnym logo tej uczelni. O kim mowa? Fisz, czyli Bartosz Waglewski, syn Wojciecha Waglewskiego (Voo Voo), brat Piotra Waglewskiego (Emade), członek zespołów Tworzywo Sztuczne, Bassisters Orchestra i Kim Nowak. Wraz z ojcem prowadził audycję "Magiel Wagli" w Programie Trzecim Polskiego Radia. Był wielokrotnie nagradzany, zarówno samodzielnie, jak i z bratem oraz ojcem, a doceniono go między innymi za "wyjście poza hip-hop" , "za chilloutowy niepokój" oraz "twórcze poszukiwania i wyznaczanie standardów na krajowej scenie, nową definicję hip-hopu i konsekwentny kurs pod prąd”.


George Michael, prawdziwe nazwisko Georgios Kyriacos Panayiotou, jest urodzonym w Finchley, północnej dzielnicy Londynu, synem greckiego emigranta – restauratora i angielskiej tancerki. Najlepiej odnajduje się w gatunkach pop i soul i to od najwcześniejszych lat, kiedy ucząc się w Bushey Meads Comprehensive School uciekał z lekcji ze swoim kolegą Andrew Ridgleyem by w metrze zarabiać pieniądze śpiewaniem i graniem. Z tym samym kolegą założył w 1981 roku duet Wham!, który przyniósł im niemałą sławę. Zespół działał pięć lat, a potem George rozpoczął solowa karierę, choć tak naprawdę już rok wcześniej wydał solo singiel "Careless Whisper", przez wielu uważany za jego największy przebój. Wydał osiem płyt studyjnych, każda z nich inna, ale oryginalna, zaskakująca i doceniona zarówno przez krytyków (wiele nagród) jak i fanów (został uznany za najczęściej słuchanego artystę Wielkiej Brytanii w 2000 roku). Znany jest z niekonwencjonalnych teledysków („I want your sex” zakazano pokazywać przed 22.00, „Freedom” wzbudził sensację, ponieważ nie występował w nim George, lecz znane modelki, „Freeek” był najdroższym teledyskiem w historii popu), ale także z zakrojonej na szeroką skalę działalności charytatywnej. Poza tym niestety nie stroni od narkotyków i miewał już przez to problemy z prawem. Moją ulubioną płytą jest jazzowa, nastrojowa „Older”, stworzona po trzyletniej przerwie spowodowanej śmiercią partnera Georga, Anselmo Fellepa.


Z dzisiejszych panów ten będzie ostatnim, który posługuje się pseudonimem scenicznym. Sealhenry Olusegun Olumide Adeola Samuel, czyli Seal, jest kolejnym rodowitym londyńczykiem, wychowanym w samym jego centrum w dzielnicy City of Westminster. Jego matka pochodzi z Nigerii, a ojciec z Brazylii, ale wychowywała go rodzina zastępcza. Olusegun znaczy „Bóg jest zwycięski”. Zaczynał od śpiewania w stulu funk, potem przerzucił się na blues, aby w 1990 roku podbić świat hitem „Killer”. Wydał siedem albumów studyjnych z takimi przebojami jak "Fly Like an Eagle", "Killer", "Crazy", "Kiss from a Rose", "This Could Be Heaven", "Love's Divine”, "A Change Is Gonna Come" i "Secret". Oprócz tego wydał również dwa albumy koncertowe i dwie kompilacje. W młodości Seal chorował na toczeń rumieniowaty układowy, który zniszczył mu skórę na twarzy, powodując blizny. Jest żonaty z niemiecką modelką Heidi Klum, z która ma dwu synów i córkę. Rodzina jest dla niego bardzo ważna i co roku z okazji rocznicy ślubu, odnawiają z żoną przysięgę małżeńską w obecności dzieci na plaży i urządzają przyjęcie.

Ostatni Polak w dzisiejszym zestawie to Lech Janerka. Urodzony we Wrocławiu, kompozytor, autor tekstów, basista, w polskiej muzyce rockowej pojawił się pod koniec lat 70. Początki jego kariery to zespół Klaus Mitffoch, którego płyta pod takim samym tytułem jak nazwa zespołu uznana została za jedną z najistotniejszych w historii polskiej muzyki rockowej ze względu na "rozbudowaną warstwę melodyczną i harmoniczną, ekspresyjność godną najlepszego zespołu punk i wspaniałe teksty" odnoszące się do rzeczywistości PRLu. Lech Janerka rozstał się z zespołem w 1986 roku i rozpoczął karierę solową, która przyniosła mu pozycję twórcy niezależnego, oryginalnego, zmiennego, innowacyjnego, choć zalicznego konsekwentnie do muzyki alternatywnej. Wydał siedem albumów studyjnych, z których pierwszy, „Historia podwodna” jest najlepiej oceniany – prawie wszystkie utwory z niej trafiły na listy przebojów. Moja ulubiona to „Fiu fiu” z 2002 roku. Lech Janerka wydał też dwa albumy koncertowe, dwie kompilacje, pisał też muzykę do filmów i ma na koncie epizody aktorskie.

Peter (Brian) Gabriel urodził się w Chobham w Anglii, a działa na scenie muzycznej od 1967 roku. Zaliczany jest do muzyków progresywnego rocka i ambitnego popu, jest kompozytorem, autorem tekstów, pianistą, wokalistą i producentem muzycznym. Był jednym z pierwszych artystów traktujących teledysk jako autonomiczny gatunek sztuki, a nie tylko jako środek promocji albumu. Był współzałożycielem grupy Genesis, z którą zyskał sławę nie tylko dzięki tworzonej muzyce, ale też wspaniałej oprawie koncertów, tworzonej miedzy innymi za pomocą swoich strojów. Gabriel opuścił Genesis w 1975 roku, woląc pracować samodzielnie, a nie wśród innych indywidualności, którymi tak samo jak on byli pozostali członkowie zespołu. W swej solowej karierze wydał dziewięć albumów studyjnych (cztery pierwsze bez tytułu), z których za największy sukces uznaje się „So” z 1986 roku. Utwory takie jak "Red Rain”, "Sledgehammer", "Don't Give Up", "Mercy Street", czy "In Your Eyes" to już klasyka. Album ten, jak zreszta wiele innych, otrzymał wiele nagród, jednak ja chciałabym wspomnieć o zupełnie innym utworze: piosenka „Biko została umieszczona na liście 500 piosenek, które ukształtowały rock, liście utworzonej przez Rock and Roll Hall of Fame.  Peter Gabriel współpracował z licznymi słynnymi muzykami, tworzył też ścieżki  dźwiękowe do filmów, jest członkiem Amnesty International, udziela się charytatywnie, politycznie i społecznie, a jednym z jego wielkich projektów jest WOMAD – World of Music, Arts and Dance, promujący „muzykę świata”.

Roger Waters korzysta ze swojego drugiego imienia, pierwsze brzmi George. Urodził się w Great Bookham, w hrabstwie Surrey, Anglia. Jego ojciec, Eric Fletcher Waters zginął w 1944 w bitwie pod Anzio, gdy Roger miał zaledwie pięć miesięcy, a było to wydarzenie, które wywarło znaczny wpływ na późniejszą twórczość Watersa. W 1965 wraz ze swoimi kolegami założył zespół Pink Floyd (kto chce poczytać o nich zapraszam tutaj tutaj ). Ich ostatnia wspólna płyta z 1983 roku była opisana jako dzieło Watersa w wykonaniu zespołu, niektórzy więc uważają „The Final Cut” za pierwszą solowa płytę Rogera, mimo że oficjalne zakończenie działalności zostało ogłoszone przez Watersa w 1985.  Z kolei pierwszy firmowany własnym nazwiskiem Watersa album „The pros and cons of hitch hiking” zawierał materiał, który powstał jeszcze w trakcie działalnosci grupy. Większość znawców muzyki uznaje dziewięć albumów (studyjnych, koncertowych, kompilacyjnych i ścieżek dźwiękowych) za wyłączne dzieło Watersa. Wśród nich wymienić należy koncepcyjny „Radio Chaos”, operę „Ca Ira” i najlepszy według mnie „Amused to Death”. Koncerty Watersa to wspaniałe spektakle i niezwykłe przeżycie dla fanów, taka była trasa „In the Flesh” i taka była (ostatnia jak mówi Roger) „The Wall”. Roger gra na gitarze basowej i akustycznej, śpiewa, komponuje, pisze teksty, angażuje się w akcje charytatywne i jest „politycznie świadomy”. W 2004 roku udostępnił w internecie dwa utwory inspirowane atakiem USA na Irak: „Leaving Beirut” i „To kill the Child”.

 To gdzie ci mężczyźni?
"Bojownicy spraw ogromnych, owładnięci ideami
o znaczeiu wielkopomnym i wejrzeniu jak ze stali.
Gdzie umysły epokowe, protoplaści czynów większych
niż pokątne, zarobkowe kombinacje tuż przed pierwszym.
NIeprzekupni, prości, zacni, wielkoduszni i szlachetni.
Gdzie zeoni, gdzie tytani woli, czynu, intelektu...?"

Chyba trochę ich dziś było. ;) Ale tylu ich jeszcze zostało… To może tak: Paul McCartney – pianino i wokal, Elton John – pianino i wokal, Sting – wokal i chórki, Phil Collins – perkusja, Eric Clapton – gitara, Mark Knopfler – gitara. Niemożliwe? No to popatrzcie uważnie. J