środa, 26 października 2011

Seans XV : „Chłopiec, październik, grzechotnik, czerwone niebo, wojna, ogień, zoo, Jozuego drzewo”

Witajcie, słuchacze i czytacze.
Dziś zabieram Was w podróż z czterema chłopakami z Irlandii.
Adam : „W środę zajęcia w Mount Temple były o połowę krótsze, tak więc po szkole mieliśmy co robić. Myślę, że żaden z nas nie robił nic specjalnego i łatwo się było razem umawiać. Przez kilka pierwszych prób to była łatwizna, mieliśmy w sobie dużo entuzjazmu. Naprędce sklecaliśmy sprzęt. Błagaliśmy i pożyczaliśmy gitary, od kogo tylko się dało.”
Edge: „Larry i ja potrafiliśmy grać co nieco, ale Adam nie. Trochę udawał. Ale miał gitarę basową, nie mieliśmy więc wątpliwości, że będzie naszym basistą. Bono nie miał nawet gitary, a chyba chciał być głównym gitarzystą.”
Larry : „To że Bono będzie naszym wokalistą, było oczywiste od samego początku. Wcale nie dlatego, że miał świetny głos, ale dlatego, że nie miał ani gitary, ani wzmacniacza, ani środka transportu. Co innego miałby robić?”
Bono: „Znałem kilka chwytów i potrafiłem zagrać kilka piosenek. Pomysł, ze mógłbym śpiewać, sam nie pamiętam, kiedy przyszedł mi do głowy. Chcę powiedzieć, że zawsze tego chciałem, ale nie pamiętam, kiedy się do tego przyznałem.”
Tak chłopaki mówią o początkach grupy U2. Zespół powstał w 1976 r. z inicjatywy perkusisty Larry'ego Mullena Jr, który w ogłoszeniu wywieszonym na tablicy ogłoszeń szkoły Mount Temple Comprehensive School w Dublinie, do której uczęszczał, napisał, że poszukuje chętnych do założenia zespołu rockowego. Na spotkanie założycielskie, które odbyło się w domu Larry'ego, przyszło sześć osób, przy czym jedna z nich – Ivan McCormick – pomimo posiadania własnego sprzętu (gitara i wzmacniacz) od razu zrezygnowała: okazało się, że nie potrafi grać. Początkowo zespół stanowił zatem kwintet pod nazwą Feedback, jednak już po dwóch koncertach grupa zmieniła nazwę na The Hype. Po odejściu jednego z gitarzystów (brata The Edge'a – Dicka Evansa) zespół przyjął nazwę U2.
Prawie równo z narodzinami U2 Adam Clayton został usunięty ze szkoły, więc przejął na pewien czas obowiązki menagera. To dzięki niemu zespół zaczął koncertować, dziennikarz muzyczny „Hot Press” napisał o nich ciepły artykuł, a także zdobyli możliwość nagrania taśmy demo. Czas posłuchać, jak grali w tamtych czasach.

Pałeczka menagerska poszła do Paula McGuinnesa, który do tej pory zbierał doświadczenia głównie w branży filmowej, ale w muzycznych kręgach też był nieźle oblatany, chociażby jako menażer The Stranglers. Po posłuchaniu U2, zdecydował, że chciałby się zająć jakąś młodszą,  dobrze się zapowiadającą kapelą. Na początek zafundował im występy w Londynie, gdzie przekręcono nazwę zespołu: na jednym koncercie występowali jako U2's, na drugim jako V2. Ale – ich kariera ruszyła do przodu. W marcu 1980 roku zespół podpisał kontrakt z Island Records - na cztery płyty, cztery lata, z opcją przedłużenia. Debiutancki album mieli przygotować w ciągu dwunastu miesięcy. Zanim weszli do studia, wystąpili po raz pierwszy na dużym festiwalu - w rodzinnym Dublinie, przed  piętnastotysięczną publicznością i jako suport The Police. „Boy”, debiutancki album, ukazał się 20 października 1980. Z okładki spogląda trochę smutnym, trochę naiwnym wzrokiem Peter Rowman, siedmioletni chłopiec wybrany przez zespół za symbol niewinności. Tylko w stanach „Boy” miał inną okładkę, bo firma Warner reprezentująca interesy U2 za Oceanem uznała, że jest to fotografia kontrowersyjna. Z tej płyty pochodzi między innymi utwór „I will follow”, który U2 do tej pory grywa na koncertach.

Album całkiem nieźle radził sobie na listach przebojów (56 miejsce w UK i 63 w USA), a muzycy coraz bardziej kształtowali swój styl, który zaczął być rozpoznawany. Larry dopracowywał perkusję, The Edge coraz bardziej zapracowywał na swoje przezwisko („Ostrze”) wycinając agresywne kawałki na gitarze, Adam coraz lepiej dawał sobie radę z basówką, śpiew Bono zaczął nabierać znanych obecnie na całym świecie charakterystycznych cech. Mimo tego, że ich styl to głównie prostota, imponowali coraz większym tłumom.
„October”, drugi album U2, ukazał się oczywiście w październiku, w 1981 roku. W Wielkiej Brytanii trafił na 11 miejsce listy bestsellerów, a singiel „Fire” uplasował się na 35 pozycji. Kolejna piosenka singlowa, „Gloria” niebyła może aż takim sukcesem, ale za to na długie lata weszła do obowiązkowego repertuaru koncertowego U2. W styczniu 1982 zespół dał samodzielny występ w Dublinie - o tyle wyjątkowy, że bilety kupiło aż 5000 fanów. Pod koniec stycznia zaczęli trasę po Irlandii, potem polecieli do USA, gdzie w lutym, marcu i kwietniu właściwie dzień po dniu grali koncerty. Latem U2 obstawiało Europę, występując na kilku dużych festiwalach. Posłuchajmy tytułowego utworu, w końcu jest październik…

Zaraz potem grupa weszła znowu do studia - w sierpniu 1982 i znowu w Dublinie. Były to czasy, w których słowo „wojna” pojawiało się w różnych kontekstach. Zimna wojna trwała w najlepsze, był konflikt w Nikaragui, który ze wzglądu na nieoficjalne zaangażowanie mocarstw nabrał wymiaru międzynarodowego, była  wojna o Falklandy, w Polsce konflikt na linii rząd – związki zawodowe przeradza się w stan wojenny. A prócz tego U2 chodzi też o konflikty mniejsze i codzienne, jak na przykład problem emigrantów - uciekinierów. Dla nas, Polaków,  szczególnie istotny jest „New Year’s Day” inspirowany postacią i działalnością Lecha Wałęsy i „Solidarności”. Od czasu, kiedy polscy fani zorganizowali na koncercie flagę z białych (na trybunach) i czerwonych (na płycie) kawałków materiału (i wszystkich innych nadających się do tego celu przedmiotów), utwór ten zawsze jest grany na koncertach w Polsce, a zespół wspomina to ze wzruszeniem. W styczniu 1982 roku ten właśnie singiel zawędrował na 10 miejsce w Wielkiej Brytanii, a w lutym album „War” na pierwsze.

Album „War” ustanowił standard sukcesu dla piosenek U2, który będzie obowiązywał przez długie lata aż do dziś. Zawiera, oprócz wspomnianego przed chwilą „New Year’s Day” też takie przeboje jak „Sunday, Bloody Sunday” i „40”. Przyczyniła się do tego sukcesu niewątpliwie też trasa koncertowa zorganizowana jeszcze przed wydaniem płyty. Jeżdżąc w grudniu 1982 po Szkocji, Anglii, a także kilku krajach na starym kontynencie zespół najwidoczniej zdołał podgrzać atmosferę wokół „Wojny”, zanim ta jeszcze wybuchła. Okazuje się że schemat, najpierw płyta potem trasa opłaca się czasem przestawić. Miało to oczywiście swoje wady, bo zespół był non stop w trasie. Bono nie miał nawet miodowego miesiąca przerwy (21 sierpnia ożenił się z Alison Stewart). Pojechali nawet na występy do Japonii. Okazało się jednak, że trasa koncertowa to jest coś w sam raz dla chłopaków – każda kolejna była coraz lepsza. Z tej właśnie, z 1983 roku, nagrano pierwszy materiał koncertowy na mini albumie i video, zatytułowany „Under A Blood Red Sky”, które to słowa są zaczerpnięte z utworu „New Year’s Day”.

Po nagraniu trzech albumów przyszedł czas na zmiany. Bono, The Edge, Adam i Larry nie byli zainteresowani zmianami składu swego własnego zespołu, ale już producenta Stevena Lilliwithe'a nie namawiali na siłę do dalszej współpracy. Świeżą krew do zespołu wprowadzili  Brian Eno oraz Daniel Lonois. Praca nad następnym albumem, który w końcu uzyskał tytuł „The Unforgettable Fire” przebiegała w dość nietypowym miejscu - przenośne studio zorganizowano w starym zamku Slane, który należał do Lorda Henry'ego Mountcharlesa. Album ma bogate, wręcz orkiestrowe brzmienie. Perkusja Larry’ego jest nieco subtelniejsza, basówka Adama działa bardziej na podświadomość niż świadomość, gitara The Edge’a rozbrzmiewa pełną harmonią, a słowa śpiewane przez Bono mają wiele możliwości interpretacyjnych, co zespół nazywał „very visual feel”.  Ja najbardziej z tej płyty cenię utwór tytułowy, zespół na stałe do repertuaru włączył utwór „MLK”, ale najbardziej znany jest pierwszy singiel „Pride (In The Name Of Love)”, piosenka, do napisania której zainspirowała Bono postać Martina Luthera Kinga. Ledwo skończyli z nagrywaniem, ruszyli w kolejną trasę koncertową: Nowa Zelandia, Australia, Francja, Belgia, Holandia i Wyspy Brytyjskie. Tymczasem na początku 1985 nakład płyty przekroczył magiczną granicę - milion sprzedanych egzemplarzy, a pierwszy singiel „Pride” wylądował ostatecznie na trzecim miejscu brytyjskiej listy przebojów.
W 1984 roku irlandzki piosenkarz Bob Geldof, poruszony obejrzanym w BBC filmem dokumentalnym na temat głodu w Etiopii napisał wraz z Midge Ure’em z zespołu Ultravox piosenkę „Do they know it’s Christmas”. Tekst namawiał do pomocy głodującym Etiopczykom. Geldof czas antenowy swojego wywiadu w radiu BBC Radio 1 poświęcił na ogłoszenie idei powstania piosenki charytatywnej i przekonanie do niej mediów i artystów. Oryginalna wersja została wydana w dniu 29 listopada 1984. W celu nagrania piosenki powstała grupa zwana Band Aid, składająca się z czołowych muzyków irlandzkich i brytyjskich. Pełna lista zawiera ponad 40 nazwisk, a znalazły się wśród nich takie znakomitości jak Phil Collins, Duran Duran, Paul Young, Spandau Ballet, Bananarama, Kool & The Gang, George Michael, Culture Club, Frankie Goes To Hollywood, The Police, Paul McCartney, David Bowie czy Big Country. W składzie nie zabrakło też zespołu U2, reprezentowali go Adam Clayton i Bono. Singiel był na pierwszym miejscu przez pięć tygodni, w UK sprzedano go 3,5 miliona egzemplarzy, zebrano ogółem 60 milionow funtów na pomoc dla Etiopii, a akcje charytatywne na stałe wpisały się w kalendarz U2, a zwłaszcza jego lidera.

Następny album zespołu z marca 1987 roku nosi tytuł „The Joshua Tree”. Tytuł ma wiele znaczeń. Jozue (Joshua) był biblijnym następcą Mojżesza, który wyprowadził swój lud do Kanaanu czyli Ziemi Obiecanej Izraelitów, a mury miasta, które chcieli zdobyć, legły w gruzach powalone potężną muzyką. Natomiast drzewko Jozuego jest drzewem, którego gałęzie sięgają w niebo tak, jak biblijny Jozue wznosił swoje ramiona. Przede wszystkim jest jednak ono drzewem, które rośnie najczęściej na pustynnych terenach Stanów Zjednoczonych i w warstwie symbolicznej, ma być paralelą USA. Główną inspiracją dla Bono przy pisaniu utworów był jego pobyt w San Salwadorze i Nikaragui, gdzie po raz pierwszy w życiu mógł zobaczyć na własne oczy czym jest prawdziwa, skrajna nędza. Sam album, choć po części powstał w wyniku chęci sprzeciwu wobec polityki USA wobec państw Ameryki Środkowej, jest przede wszystkim wynikiem głębokiej fascynacji muzyków zespołu Stanami Zjednoczonymi z ich wielkim przestrzeniami i poczuciem wolności. W wersji roboczej album nosił tytuł "Two Americas" ("Dwie Ameryki"). Był to pierwszy duży sukces komercyjny U2, do tej pory sprzedano ponad 16 mln egzemplarzy tej płyty, a wielu uważa go za jeden z najlepszych w historii muzyki rockowej, a więc obok sukcesu kasowego jest to też wielki sukces artystyczny. Był absolutną nowością i świeżym powiewem w muzyce, a Bono mówił o nim „zawsze pod prąd”. W 2003 album został sklasyfikowany na 26. miejscu listy 500 albumów wszech czasów wg magazynu Rolling Stone, a zawiera takie wspaniałe utwory jak „Where the streets have no name”, „I still haven’t found what I’m looking for” czy „With or without you”.
Podczas trasy koncertowej The Joshua Tree Tour został zarejestrowany materiał, który po pierwsze posłużył do stworzenia filmu, a po drugie do wydania częściowo koncertowego albumu „Rattle and hum”.  Album zawierał 9 nagrań studyjnych i sześć koncertowych. Wydany w październiku 1988 roku, album był swoistym hołdem dla muzyki amerykańskiej, został nagrany w Sun Studios w Memphis, a pojawili się na nim między innymi Bob Dylan i B.B.King. Nie był aż takim wielkim sukcesem komercyjnym jak poprzednia płyta, recenzje też wyrażały umiarkowany zachwyt. Z nowym materiałem z płyty zespół ruszył w trasę koncertową po Australii, Japonii i Europie, mając chwilowo dość Ameryki. Okazało się jednak, że to nie Ameryki, ale koncertowania mają chwilowo dość. Larry mawiał: "We were the biggest, but we weren't the best” (Byliśmy najwięksi, ale nie najlepsi), a Bono podczas jednego z ostatnich koncertów powiedział do zgromadzonych fanów, że jest to "the end of something for U2" (koniec pewnego etapu dla U2) i że muszą "go away and [...] just dream it all up again" (odejść na trochę i wszystko od nowa sobie wymarzyć).

Wymarzyli sobie coś całkiem nowego. To znaczy Bono i The Edge mieli ochotę na coś nowego, Larry i Adam byli raczej skłonni iść tą sama ścieżką. Problem nadal pozostawał nierozwiązany, kiedy zamknęli się w Hansa Studios w Berlinie z producentami Danielem Lanois i Brianem Eno. Szukali inspiracji w obaleniu muru berlińskiego, europejskiej muzyce industrialnej i elektronicznej, kłócili się o tematykę, brzmienie, klimat i przekaz płyty, prawie się rozpadli, aż wreszcie nadszedł przełom. „One”. Potem poszło już z górki. Jednak obrali koncepcję czegoś zupełnie nowego, mówili, że ta płyta, która ostatecznie dostała tytuł „Achtung baby” (zaczerpnięty z filmu Mela Brooksa „The Producers”) to „czterech facetów ścinających drzewo Jozuego”. Kiedy wracali do Dublina w 1991 roku po nagraniu materiału, byli pełni energii i nadziei, a nawet pewności, że nagrali coś dobrego. I tak było: wydany 28 października album, zarówno pod względem oceny krytyków jak i fanów, a także pod względem finansowym, był jednym z największych sukcesów grupy. Hity takie jak wspomniany już „One”, „The Fly”, „Mysterious ways”, „Love is blindness” czy „Ultraviolet” podbiły serca fanów. Album sprzedał się w 18 milionach egzemplarzy i zdobył Grammy w kategorii Best Rock Performance.

Trasa koncertowa z materiałem z „Achtung Baby” została nazwana „The Zoo TV Tour” i była zaprzeczeniem wszystkiego, co do tej pory mówiło się o trasach U2. No, może nie wszystkiego – muzyka pozostała wspaniała, a zaangażowanie zespołu niezmiennie wysokie. Ale poza tym... zniknęła całkiem surowość wystroju sceny, pojawiły się ekrany, video prezentacje, efekty specjalne, videoclipy, wyświetlano fragmenty tekstów, a Bono dzwonił ze sceny do Narodów Zjednoczonych, prezydenta Busha i wstrząsanego wojną Sarajewa. Bono wcielał się też na scenie w różne postacie np The Fly czy MacPhisto. Głównym celem tych wysiłków było wyśmianie manipulacyjnej roli telewizji i zaciemnianie prawdy przez media. Trasa ta rozpoczęła erę wielkich przedstawień koncertowych grupy.

Na zakończenie jeszcze jedno zdanie : w tym tygodniu jest 20. rocznica wydania albumu "Achtung baby" oraz urodziny Larry'ego. :)
cdn...

wtorek, 18 października 2011

Seans XIV „Niesamowite głosy”

Witajcie słuchacze i czytacze.
Dziś chciałabym zaprezentować dwunastkę niesamowitych głosów. Oczywiście jest to tylko mój własny, bardzo subiektywny wybór i gdyby zapytać każdego z Was otrzymałoby się pewnie zupełnie inny zestaw. A może nie zupełnie? Mam nadzieję, że się ze mną zgodzicie, że jest to naprawdę dwunastka warta uwagi.
Zacznę od kobiety, jeśli pozwolicie, Polki na dodatek. Tak z naszego własnego podwórka. I chciałabym, żeby opowiedziała o sobie sama, więc oddaję jej głos:
A zatem, wprost z zakamarków mojego wnętrza wyznaję, że jestem osobą skłonną do nadmiernej powagi. Codziennie się zastanawiam nad istotą życia, jakby to miało dla niego jakieś znaczenie. Poza tym uparcie szukam prawdy. Zamiast pójść na skróty i częściej podpierać się cudzą myślą, przeważnie podążam własnym szlakiem, by odkrywać dawno już przez innych odkryte „ameryki”. Tak sobie utrudniam żywot i ku ubolewaniu samej siebie , bardzo to lubię.
Jestem typem samotnika, ale też nie wyobrażam sobie żyć bez innych. Samotność jest mi potrzebna do skupienia, tworzenia i odpoczynku od hałasu świata. Jednak prędzej, czy później gna mnie do ludzi. Mam szczęście, że oni wciąż przy mnie trwają.
Kocham teatr, kino i naturę.
Od dziecka, intensywnie jeżdżę na rowerze.
Mam dwa domy. Jeden mały, statyczny – to ten, w którym jestem zameldowana, drugi ruchomy, ciekawy świata - to samochód. Spędzam w nim tyle czasu, że coraz częściej się zastanawiam, nad zainstalowaniem tam kuchni i łazienki.
Moją wielką radością i dumą jest córka Agata.
Nie znoszę, gdy mówi się o mnie „gwiazda”! Muszę policzyć w myślach do dziesięciu, aby na taki "tytuł" nie zareagować.
Uważam, że mój zawód jest jednym z wielu innych, równie ciekawych zawodów świata. Najważniejsze, aby uprawiać go rzetelnie. Lubię ludzi, którzy w życiu pracują, walczą, nie poddają się i nie zawisają swym wygodnictwem na plecach innych.
Nie chcę przejmować się krytyką. Raczej ćwiczę samoakceptację i to mi pozwala nie zwracać uwagi na negatywne opinie. Gdy się zdarzają, tylko przez chwilę im się przyglądam. Po to, by czegoś okropnego w sobie nie przeoczyć. Staram się jednak rozróżniać dobro od zła i próbuję być coraz lepszym człowiekiem... ze skutkiem wciąż jednak marnym, a kiedyś podobno nawet śmiertelnym.”
(zaczerpnięte z oficjalnej strony artystki http://www.hannabanaszak.pl )


A teraz do tablicy wzywam mężczyznę, faceta z zagranicy dla odmiany. Niech też opowie coś o sobie.
"When I started school, my Father saw my birth certificate and noticed my Mother's surname on it.  Well, he just scribbled out 'Carter' and wrote in his own, 'White'." (“Kiedy rozpocząłem szkołę, ojciec znalazł mój akt urodzenia i zauważył, że widniało na nim nazwisko mojej matki. Cóż, po prostu skreślił ‘Carter’ i napisał swoje własne – ‘White’ “)
"Mama was singing 'Silent Night' and I sang the counterline; that's when music came into focus.  I was fine-tuned; I stayed glued to the phonogram when Mama played her records; symphonies, sonatas, melodies soaring through me.   Darryl loved fighting but I loved violins.  I was drawn to the mystery of sound.  Even though Mama taught piano, I never learnt to read or write music.” (“Mama śpiewała “Cicha noc” a ja dodawałem swoje wstawki; tak muzyka wkroczyła w moje życie. Przyklejałem się do gramofonu, kiedy mama odtwarzała swoje płyty; symfonie, sonaty, melodie przepływały przeze mnie. Derryl uwielbiał sie bić, ja kochałem skrzypce. Przyciągała mnie tajemnica dźwieku. Ale choć mama uczyła gry na pianinie, ja nigdy nie nauczyłem się czytać lub zapisywać muzyki.”)
"It changed when I was 14. I woke up and spoke to my Mom and the whole of my chest vibrated.  She was in shock!" (“Wszystko się zmieniło, kiedy miałem 14 lat. Obudziłem się i powiedziałem coś do mamy i cała moja klatka piersiowa zawibrowała. Mama była w szoku!”
 “I quit High School on my birthday; it was my senior year and I didn't see the point. I was ready to make music.” ( W wieku 15 lat “rzuciłem szkołę w swoje urodziny, to był mój ostatni rok i nie widziałem w tym sensu. Byłem gotowy aby tworzyć muzykę.”)
(zaczerpnięte z http://members.chello.nl , tłumaczenie własne)


Imię następnej kobiety obdarzonej niesamowitym głosem znaczy po islandzku „brzoza”. Rozpoczęła swoją karierę muzyczną w wieku 11 lat. Wydała tomik poezji pod tytułem Um Úrnat Frá Björk, którego powstało tylko 100 egzemplarzy, a każdy został ręcznie zilustrowany przez artystkę. Mieszkając w Londynie omal nie padła ofiarą zamachu na jej życie. Jeden z fanów wysłał jej paczkę, w której znajdowała się bomba. Kamerą video nagrał przygotowania; później popełnił samobójstwo. Pakunek zdołała przechwycić policja. Wydała płytę Homogenic, autorski album, który zawierał muzykę elektroniczną w „wulkanicznym” stylu i był eksperymentalną próbą muzycznego  opisania krajobrazu Islandii. Na płycie Vespertine artystka ukazała swój wewnętrzny świat, pełen drobnych uderzeń, cichych rytmów, westchnień, a opisała go w następujący sposób : „Jest jak te dni, kiedy pada śnieg, jesteś w domu, pijesz kakao i wszystko jest magiczne. Jesteś w euforii, ale z nikim nie rozmawiasz, bo zwyczajnie nie masz na to ochoty.” Zagrała u Larsa von Triera, w historii czeskiej imigrantki Selmy, która zbiera pieniądze na operację oczu dla swojego syna. Dostała za tę rolę Złotą Palmę, ale praca ta była tak wycieńczająca fizycznie i psychicznie, że artystka przysięgła, iż już nigdy nie wystąpi w filmie. Zobaczmy ją w sukni z pereł, z których część jest naszyta bezpośrednio na jej skórę, posłuchajmy, co jeszcze jest w stanie zrobić, bo kocha...


Głos zawdzięcza podobno wypitym hektolitrom zimnego piwa. Rod Stewart urodził się w Londynie w 1945 roku. Początkowo przyszłość wiązał z piłką nożną - grał w klubie Brentford, ale potem grywał już tylko muzycznie, z kolejnymi artystami, z grupą Jeffa Becka nagrał nawet 2 albumy. Niestety ta formacja rozpadła się w 1969 roku.  W tym czasie Stewart podpisał swój pierwszy kontrakt solowy i wydał album "An Old Raincoat Won't Let You Down", który w Stanach ukazał się jako "The Rod Stewart Album". Było to oryginalne rockandrollowe brzmienie osadzone mocno w korzeniach folkowych, bluesowych i R&B. Kolejne płyty przynosiły mu coraz większą sławę, podbijaną jeszcze bogatym życiem towarzyskim z aktorkami i modelkami, tarapatami finansowymi i wywołaną tym zmianą obywatelstwa, a potem też koncertami unplugged i coverami znanych utworów. W 2000 roku artysta poddał się poważnej operacji gardła a rok później powrócił ze swoim 23. albumem - Human. Kolejne albumy to trylogia standardów muzyki amerykańskiej przełomu wieku, które cieszyły się taką popularnością, że pomimo solennych obietnic Stewarta, że już nigdy nie nagra kolejnej części wydawnictwa, podjął się nagrania następnego zestawu klasyków. Nadal koncertuje, w tym roku można go zobaczyć miedzy innymi w Las Vegas oraz w Australii, a w czerwcu był też w Polsce. Koncert odbył się w Toruniu, a gazety pisały, że był to  „popis muzycznego geniuszu i scenicznej precyzji”, a Stewart „dobrze się bawił przed polska publicznością”.


Kiedyś chodziła po „Trójkowych” korytarzach wyśpiewując na cały głos. To właśnie wtedy Marek Niedźwiecki wymyślił dla niej pseudonim „Fiolka”, bo naprawdę nazywa się Violetta Najdenowicz. Urodziła się 25 grudnia 1963, z małżeństwa matki Polki i ojca Bułgara. Dzieciństwo spędziła w Bułgarii. Do Polski przyjechała w wieku 11 lat, dopiero po przyjeździe nauczyła się poprawnie mówić po polsku. Debiutowała w 1985 z zespołem Voo Voo, a trzy lata później założyła zespół Balkan Electric ze Sławkiem Starostą. Grali elektroniczny pop z elementami folkloru bułgarskiego. Współpracowała z wieloma artystami, aż w końcu nagrała płytę solową „Fiolka”, zawierającą miedzy innymi hit „Głośny śmiech”. Płyta wspaniale pokazuje niesamowity głos Fiolki, który wyróżnia się bardzo oryginalną barwą i skalą,  zwłaszcza kiedy jego właścicielka śpiewa w rodzimym języku.


W Axl Rose naprawdę nazywa się William Bruce Bailey. Urodził się w 1962 roku, ale jak mówił o nim w jednym z wywiadów Kurt Cobain „Od początku istnienia rock and rolla, istniał też Axl Rose”. A co mówi sam piosenkarz, instrumentalista, kompozytor, autor tekstów, a przede wszystkim wielki głos zespołu Guns’n’Roses?
„It was the five of us against the world” (Było nas pięciu przeciwko całemu światu) (na trasie Use Your Illusion)
„Good morning. I just woke up, I've been taking a nap for about eight years” (Dzień dobry. Właśnie się obudziłem, drzemałem przez jakieś osiem lat) (na koncercie w House of Blues, Las Vegas, 1 stycznia 2001- pierwszy po dłuższej przerwie koncert)
„We are made up of two contrasting ideals:  love and fear. Pick one and live.” (Jesteśmy stworzeni z dwóch kontrastujących idei: miłości i strachu. Wybierz jedną z nich i żyj.)
„My favourite cartoon characters are Metallica and Slash” (Moimi ulubionymi postaciami kreskówkowymi są Metallica i Slash)
„This tour, I just hope I don't die” (Ta trasa, mam tylko nadzieję, że na niej nie umrę.)
„There are two kinds of people in this world – those that like me, and those that can go to hell” (Na świecie są dwa rodzaje ludzi – tacy, którzy mnie lubią i tacy, którzy mogą iść do diabła.)
„Fear is where there is no love. Love is where there is no fear” (Strach jest wtedy, gdy nie ma miłości. Miłość jest wtedy, gdy nie ma strachu.)
„Wake up! It's sunny day” (Obudź się! Jest słoneczny dzień! )
„Wake up... time to die!” (Obudź się... czas umierać!)


A teraz o sobie samej parę słów Celine Dion, głos z Kanady:
 „Nie znam siebie zbyt dobrze, bo moje życie potoczyło się w takim tempie, że nie miałam na to czasu.”
 „Nie próbuję być miłą dziewczyną. Ja po prostu jestem miła i wcale nie obawiam się taka być.”
 „Zawsze będę czuła się Kanadyjką z Quebecu. Pochodzę stamtąd i zawsze o tym mówię - gdziekolwiek się znajdę. Tam są moje korzenie, tam wyrosłam - i to jest dla mnie rzeczą najważniejszą.”
„Śpiewanie zawsze stanowiło dla mnie najważniejszą część życia - w którym dwa plus dwa nie zawsze równało się cztery.”
 „Gdyby moja kariera miała skończyć się jutro, czy nawet teraz, byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie, bo znalazłam mężczyznę mojego życia, bo wciąż mam rodzinę, do której wiem, że mogę wrócić. I to jest prawdziwe szczęście i prawdziwe bogactwo.”
 „Lubię gdy napotykam na coś nowego i muszę sobie z tym poradzić. Ale nie może to być nic łatwego, każdy radzi sobie z łatwymi rzeczami.”
 „Jedyną konkurencją dla mnie jestem ja sama. Moim celem jest jeszcze lepszy występ niż poprzedni.”
 „Scena jest najlepszym miejscem gdzie można mnie poznać, gdzie można się przekonać kim naprawdę jestem. Na scenie jest mi dobrze, czuję się tam silna i szczęśliwa.”
 „Nie ma i nigdy nie będzie żadnych ograniczających mnie barier.” 
„Rozpoczęłam swoja karierę na kuchennym stole mając 5 lat. Wiem skąd jestem i wiem gdzie podążam.” 
„Pragnę osiągać więcej sukcesów jako matka, aniżeli jako piosenkarka.”
(zaczerpnięte z http://www.celinedionpoland.pl  )


Data urodzenia: 14 września 1959
Kolor włosów: ciemny blond
Kolor oczu: niebieskie
Matka: Henny, nauczycielka ekonomii
Ojciec: Reidar, lekarz
Bracia: Gunvald, Hakon, i Kjetil
Siostra: Ingunn
Stan cywilny: rozwiedziony z Camillą Malmquist (ślub w 1989, rozwód 1998), obecnie związany z Anne-Mette Undlien
Dzieci: dwóch synów - Jacob (ur. 1989) i Jonathan (ur.  1990) i jedna córka -  Tomine (ur.  1993) z Camillą; córka z Anne-Mette (ur. 2003)
Głos : zasięg pięciu oktaw
O kim mowa? Morten Harket, wokalista zespołu a-ha.


Data urodzenia: 27 marca 1970   /   9 sierpnia 1963
Kolor włosów: blond    /    ciemny blond
Kolor oczu: brązowe    /  brązowe
Matka: śpiewaczka operowa Patricia Hickey, z pochodzenia Irlandka   / Cissy piosenkarka gospel
Ojciec: Alfred Roy (dawniej noszący nazwisko Nunez), technik pochodzenia afro-wenezuelskiego   / John (rodzice rozwiedli się)
Rodzeństwo : dwoje starszych    / dwoje starszych
Stan cywilny: Od 1993 do 1998 roku była żoną Tommy'ego Mottoli. 30 kwietnia 2008 roku wzięła ślub z aktorem Nickiem Cannonem.     / mąż Bobby Brown, rozwiedziona
Dzieci: bliźnięta, chłopiec Moroccan Scott i dziewczynka Monroe    / córka Bobbi Kristina
Głos : zasięg pięciu oktaw   /    zasięg pięciu oktaw
Dużo podobieństw między tymi paniami prawda? Po lewo – Mariah Carey, po prawo – Whitney Houston. Posłuchajmy jak brzmią w duecie dwa pięciooktawowe głosy.


Joe Cocker urodził się 20 maja 1944 w Sheffield w Północnej Anglii. Pierwsze kroki na scenie stawiał jako 15-latek w zespole The Cavaliers, a później dołączył do formacji Vance Arnold & The Avengers. Swój własny zespół The Grease Band założył dopiero w połowie lat 60. Wtedy Cocker został zauważony przez producenta Denny Cordella, który sprowadził grupę do Londynu i pomógł podpisać kontrakt nagraniowy. Efektem była pierwsza płyta, "With A Little Help From My Friends". W 1969 roku Cocker wystąpił w słynnym amerykańskim programie telewizyjnym "Ed Sullivan Show", po którym posypały się propozycje koncertów w całych Stanach, między innymi zaproszenie na festiwal Woodstock, w sierpniu 1969 roku. Tam miało miejsce najsłynniejsze wykonanie utworu "With A Little Help From My Friends" Lennona i McCartneya, dzięki któremu Cocker nie tylko przeszedł do historii muzyki, ale ostatecznie podbił serca Amerykanów. Joe Cocker jest obecny na scenie od ponad czterdziestu lat i jak na razie nie zamierza się z niej wycofywać. Jego charakterystyczny, zachrypnięty głos jest rozpoznawany na całym świecie i jest on obecnie jedną z nielicznych gwiazd Woodstock '69, która z powodzeniem nagrywa płyty i koncertuje. Niektórzy twierdzą, że jest jedynym artystą, który nagrał piosenkę Beatlesów lepiej niż oni sami.


Z następnym fantastycznym głosem łączy się dziwna i ciekawa historia. „Efekt Streisand” to  rodzaj internetowego zjawiska, w którym na skutek prób cenzurowania lub usuwania pewnych informacji (plików, zdjęć, czy nawet całych stron internetowych) dochodzi w krótkim czasie do rozpowszechnienia ich wśród jak najszerszej grupy odbiorców.  Rozgłos towarzyszący poszukiwaniu takiej, choćby błahej, informacji wpływa na wrażenie zwiększania się jej „wartości” dla potencjalnych odbiorców, co w efekcie przekłada się na wzrost jej popularności. Nazwa tego zjawiska wiąże się ze sprawą z 2003 roku, kiedy to Barbra Streisand (bo o niej mowa) pozwała o naruszenie prywatności fotografa Kennetha Adelmana za umieszczenie zdjęcia lotniczego jej domu w publicznie wystawionej kolekcji, za co zażądała 50 milionów dolarów odszkodowania. Kolekcję Adelmana stanowiło 12 tysięcy zdjęć wybrzeża Kalifornii, które miały dokumentować jego postępującą erozję. W związku z nagłośnieniem sprawy przez samą Barbarę, zdjęcie stało się bardzo popularne wśród internautów – w konsekwencji pozwu Streisand zaszkodziła sama sobie. To ciekawostka, a teraz posłuchajmy „pięknej brzyduli”, jak o niej mówią.


Louis Armstrong urodził się w biednej rodzinie w Nowym Orleanie. Właściwie nigdy nie miał ojca, a jego matka i siostra były prostytutkami. Na początku uczył się grać na kornecie w grupie New Orleans Home for Colored Waifs. W 1922 Armstrong przeprowadził się do Chicago, gdzie został zaproszony przez Joe "King" Olivera do gry w jego Creole Jazz Band. Armstrong dokonał tu swoich pierwszych nagrań, grając drugi kornet w grupie Olivera. Następnie prowadził własne zespoły i zmienił instrument na trąbkę. Wyróżniał się swoim stylem gry i swoją wokalistyką jazzową, do której wprowadził śpiew scatem. Scat to dźwiękonaśladowczy sposób śpiewania, polegający na naśladowaniu odgłosów instrumentów oraz zastąpienia tekstu onomatopejami słowo podobnymi. Armstrong występował często w duecie z Ellą Fitzgerald. W 1990 został wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame. Zmarł na atak serca w 1971 w wieku 69 lat i został pochowany na cmentarzu Flushing w Nowym Jorku. Znany chyba najbardziej z piosenki „What a wonderful world” , ale nagrał wiele, wiele innych, wspaniałych utworów. Posłuchajmy tego genialnego głosu.


P.S. Kolejność jest przypadkowa, nie jest to ranking.

poniedziałek, 10 października 2011

Seans XII : „Ciągle pada”

Witajcie słuchacze i czytacze.
Pamiętacie końcowe sceny „Martixa” kiedy Neo walczy z agentem Smithem? Padał wtedy deszcz, a właściwie po prostu lały się strumienie wody z nieba, czy skądkolwiek tam agent Smith sobie umyślił, że będą się one lały w jego świecie. Deszcz ma w sobie coś dramatycznego, nastrojowego, romantycznego, smutnego… ma w sobie coś…

Ale niektórym w czasie deszczu całkiem wesoło:
I'm singin' in the rain
Just singin' in the rain
What a glorious feelin'
I'm happy again.
I'm laughing at clouds.
So dark up above
The sun's in my heart
And I'm ready for love.

Let the stromy clouds chase.
Everyone from the place
Come on with the rain
I've a smile on my face
I walk down the lane
With a happy refrain
just singin'
singin' in the rain
dancin' in the rain...
I'm happy again...
I'm singin' and dancin' in the rain...

Why am I smiling
And why do I sing?
Why does September
Seem sunny as spring?
Why do I get up
Each morning and start?
Happy and head up
With joy in my heart
Why is each new task
A trifle to do?
Because I am living
A life full of you.

A przecież deszcz to jednocześnie coś tak namacalnego, fizyczno-chemicznego. Przecież to po prostu woda, H2O. Muszą być chmury, a więc wcześniej musi być parowanie, musi być odpowiednio niska temperatura tam w górze, żeby doszło do skroplenia, a potem jeszcze te kropelki musza urosnąć odpowiednio, żeby wreszcie mogły spaść na ziemię. Mimo wszystko, nawet wyjaśnione naukowym językiem, zjawisko deszczu ma w sobie cos z magii.

Deszcz można też wywołać sztucznie. W okolicy wierzchołka chmury rozpyla się kryształki suchego lodu i jodku srebra. Pierwsza substancja wytwarza wokół siebie temperaturę do -78oC, w której bardzo szybko powstaje duża ilość naturalnych kryształków lodowych. Z jodku srebra łatwo jest wywołać dym o bardzo drobnych cząsteczkach, które stają się jądrami krystalizacji. Tego typu opady najlepiej wytwarzać  w temperaturze - 10oC oraz przy stosunku jąder do kropli 1:1000. W innym wypadku deszcz może nie spaść w ogóle. Sztuczne opady nie są obfite i zwykle wynoszą do 10 mm i trwają do 15 minut.


Deszcz ma wiele różnych dodatkowych określeń. Przede wszystkim jest „opadem atmosferycznym”. Jeśli pada, ale nie dociera do ziemi nazywa się „virgą”. Specjaliści mówią o "lekkim opadzie" gdy spada nie więcej niż 0,25 cm wody na godzinę, "umiarkowanym opadzie" – pomiędzy 0,25–0,75 cm wody na godzinę i "silnym opadzie" – powyżej 0,75 cm wody na godzinę. W prognozie słyszymy często, że deszcz będzie miał charakter przelotny, krótkotrwały albo opad będzie ciągły.


Ludzie mówią też często o mżawce, kapuśniaczku, ulewie albo oberwaniu chmury. Z mniej formalnych określeń deszczu słyszymy też „leje jak z cebra”, Anglicy mówią „it’s raining cats and dogs”, a do bardzo nieformalnych, ale za to obrazowych, określeń można zaliczyć „wali żabami”. Ale czasem z nieba pada nie tylko H2O….
It's raining men
Hallelujah it's raining men, Amen
It's raining men
Hallelujah it's raining men, Amen

Humidity's rising
Barometer's getting low
According to all sources
The street's the place to go

'Cos tonight for the first time
At just about half past ten
For the first time in history
It's gonna start raining men

It's raining men
Hallelujah it's raining men, Amen
I'm gonna go out
I'm gonna let myself get
Absolutely soaking wet

It's raining men
Hallelujah it's raining men
Every specimen
Tall blond dark and mean
Rough and tough and strong and lean

God bless Mother Nature
She's a single woman too
She took on a heaven
And she did what she had to do
She taught every angel
To rearrange the sky
So that each and every woman
Could find her perfect guy

It's raining men
Go get yourself wet girl
I know you want to

I feel stormy weather moving in
About to begin
Hear the thunder
Don't you lose your head
Rip off the roof and stay in bed

It's raining men Hallelujah
It's raining men, Amen


Deszcz pojawia się praktycznie na całej kuli ziemskiej, ale największe opady występują w strefie równikowej, gdzie obieg wody jest ciągły, a obszar znajduje się w obrębie niżów. Natomiast najmniejsze opady występują na pustyniach, stepach, w głębi lądu, gdzie dominują wyże baryczne, a obieg wody jest zaburzony. Susza jest klęską, która grozi głodem czasem nawet milionom ludzi; z drugiej strony ulewne opady powodują powodzie i osunięcia się mas ziemi, podczas których również ludzie giną i tracą cały majątek. Nikt jednak jeszcze nie wymyślił sposobu, żeby rozłożyć opady deszczu równomiernie, albo kierować je tam, gdzie są aktualnie potrzebne.


Kompleks piramidy Huaca Colorada w dolinie peruwiańskiej rzeki Jequetepeque przysporzył archeologom niemałego szoku, kiedy odkopując go znaleźli fragmenty poćwiartowanych ciał oraz osmalone ogniem szkielety pięciu młodych kobiet z pętlami na szyjach. Dziewczyny złożono bogom na ofiarę przed 14 wiekami. Indianie Mochica, do których należała piramida,  nie tworzyli jedności politycznej, łączyły ich religia, język, sztuka i obyczaje. Na małych, jednoosobowych łodziach wyprawiali się w morze na połów ryb i małży oraz polowali na foki,  obrabiali złoto i miedź, sporządzali misterną biżuterię zdobioną turkusami. Ale podstawą gospodarki było rolnictwo. W tym regionie Ameryki Południowej deszcze padają bardzo rzadko, toteż mieszkańcy dolin dobrze rozumieli, że tylko woda umożliwia im przetrwanie. Znalazło to wyraz w religii i w budzących często grozę obyczajach. Indianie ci najwidoczniej wierzyli, że łaskę bóstw, zsyłających rzeczną wodę i deszcz, można zapewnić dzięki krwi i spermie. Królowie kapłani stojący na czele poszczególnych społeczności cieszyli się ogromnym autorytetem, ponieważ wierzono, że tylko odprawiane przez nich okrutne ceremonie zapewnią łaskę bóstw, obfitość wody i dobre zbiory. Malowidła na naczyniach pokazują przerażające ceremonie, które odbywały się pod piramidami. Naukowcy długo nie wierzyli w te okropieństwa. Przypuszczali, że to tylko ikonografia, za pomocą której królowie i arystokraci próbowali utrzymać w posłuszeństwie poddanych i zastraszać wrogów. Niemniej jednak odkrycia archeologiczne potwierdziły realizm rysunków - Indianie Moche odprawiali krwawe ceremonie w odpowiedzi na niezwykłe zjawiska pogodowe, których natury nie rozumieli; jak inne społeczności pustynne  próbowali wywołać deszcz lub świętowali życiodajne ulewy.


Żółty deszcz powstaje czasem kiedy w powietrzu jest wyjątkowo dużo pyłków roślin, głównie sosny. Ale jest to też określenie toksyny o nazwie T-2, która odegrała swoją rolę w czasach  wojny w Wietnamie. Amerykański Sekretarz Stanu Aleksander Haig oskarżył Związek Radziecki o dostarczanie T-2 do komunistycznego Wietnamu i Laosu. Świadkowie mówili o lepkiej, żółtej substancji zrzucanej z nisko przelatujących samolotów i helikopterów nad terenami plemion przeciwnych komunistycznym zapędom i współpracujących z USA. Rząd Stanów Zjednoczonych stwierdził, że ponad 10.000 ludzi zginęło podczas tych ataków, rząd ZSRR wyparł się jakichkolwiek związków z „żółtym deszczem”. Sprawa nie została nigdy do końca wyjaśniona, a dokumenty zgromadzone w tej sprawie są ściśle tajne. 


Here comes the rain again
Falling on my head like a memory
Falling on my head like a new emotion
I want to walk in the open wind
I want to talk like lovers do
I want to dive into your ocean
Is it raining with you

So baby talk to me
Like lovers do
Walk with me
Like lovers do
Talk to me
Like lovers do

Here comes the rain again
Raining in my head like a tragedy
Tearing me apart like a new emotion
Oooooh
I want to breathe in the open wind
I want to kiss like lovers do
I want to dive into your ocean
Is it raining with you

So baby talk to me
Like lovers do

Here comes the rain again
Falling on my head like a memory
Falling on my head like a new emotion
(Here it comes again, here it comes again)
I want to walk in the open wind
I want to talk like lovers do
I want to dive into your ocean
Is it raining with you


„Umęczeni upałem ludzie czekali na nadejście monsunu i odkładali na później wszystkie prace, które można było odłożyć. Teraz głównym tematem rozmów stała się pogoda i nigdy nie przypuszczałam, że może ona dostarczyć tylu emocji. […] Na pierwszych stronach gazet, tuż obok ważnych depesz zagranicznych, znajdowaliśmy mapki Indii ze strzałkami znaczącymi położenie postępującego monsunu. Były one jak doniesienia z frontu. […] Ale ten okres charakteryzuje także napięcie nerwowe, które nie oszczędza nikogo. Przy lada okazji wybuchają awantury, kobiety dostają spazmów, dzieci zanoszą się płaczem, w biurach pękają banie nieporozumień i ukrywanych dotąd pretensji. Z każdym dniem napięcie rośnie, a strzałki na mapach pogody zbliżają się do Delhi. Wreszcie lunął deszcz. Ludzie wybiegali w tę ulewę, wyciągali do niej ramiona, tańczyli i śpiewali. Pili wodę prosto z nieba. Pozwalali skórze, włosom, całemu ciału nasycić się wilgocią. Monsun to nadzieja na dobry urodzaj i obfite plony. Witali tę nadzieję. Ulicami popłynęły strumienie, w których radośnie brodziły dzieci i bezpańskie psy. Temperatura spadła o kilkanaście stopni, przynosząc natychmiastową ulgę. Nasz ogród zieleniał w oczach. Ptaki szalały w kałużach – one także witały monsun. Wszyscy odetchnęli.”

Halina Ogrodzińska „A może spotkamy tygrysa…”

W 1972 roku Albert Hammond i Mike Hazelwood napisali piosenkę, która stała się wielkim przebojem na całym świecie, zajmując między innymi piąte miejsce na liście Billboard Hot 100. Doczekała się ona też kilku coverów, między innymi w wykonaniu Cher i Sonny’ego czy Barry’ego Manillow oraz była użyta w serialu „Zagubieni”. Tekst zawiera w sobie wielką życiową prawdę: jak mówią ci, że gdzieś nigdy nie pada, to zapewne tam po prostu leje…
Seems it never rains in southern California
Seems I've often heard that kind of talk before
It never rains in California
But girl don't they warn ya
It pours, man it pours


niedziela, 2 października 2011

Seans XI : „Ulice, drogi, aleje”

Witajcie, słuchacze i czytacze.
Przejdziemy się dziś kilkoma ulicami, przejedziemy drogami, pospacerujemy alejami.
Jest taka ulica, nazywa się Alphabet Street.  Auto mojego ojca, Pontiac Thunderbird z lat sześćdziesiątych, będzie na niej świetnie wyglądać, będzie tak świetnie wyglądać, że to prawie niemożliwe. A kiedy na tylnym siedzeniu zasiądzie już właściwa osoba, wtedy ruszę Alphabet Street w dół i nie zatrzymam się, aż dojadę do…. Tennessee.


Dziś nad Bourbon Street świeci księżyc. Ale strzeż się…. Nie wiesz ile razy on stał pod twoim oknem, walczył z instynktem, modlił się do Boga, ale wie, że nie ma wyjścia, i tak podąży za tym głosem. Pod rondem kapelusza świeci oko bestii, twarz grzesznika, ręce księdza. Nie zobaczysz jego cienia, nie usłyszysz echa kroków, kiedy księżyc świeci nad Bourbon Street.

A na Baker Street możesz przepić kolejną noc i o wszystkim zapomnieć. Miejska pustynia sprawia, że drżysz jak z zimna, tylu tu ludzi, a nie ma duszy. Tylu tu takich samych – marzą, że rzucą picie i przygodny seks, kupią gdzieś kawałek ziemi i o wszystkim zapomną.  Cóż, może nigdy nie odkryjesz, w czym tkwił błąd; na razie powtarzasz sobie, że jeszcze jeden rok i nadejdzie szczęście. Tylko że teraz płaczesz, teraz płaczesz…

Chodzę ulicami Filadelfii, gdzieś daleko zniknęły głosy przyjaciół, słyszę tylko, jak w żyłach pulsuje mi krew. Żaden anioł tu do mnie nie przyjdzie, jestem tylko ja i ty…. ale czy tu jesteś? Czuję, jak znikam, choć nie wiem właściwie, co czuję. Nie poznaję siebie, kiedy zobaczę swoje odbicie w sklepowej witrynie. Zapada już noc… to jak będzie, przyjacielu? Czy zostawisz mnie tu, na tych filadelfijskich ulicach?


A co pobrzmiewa na polskich ulicach? Kto się nimi przechadza za dnia, kto po zmroku? Może kroczy nimi nocny patrol i zagląda do okien? A może wisi nad nimi mgła i pochylają się wierzby? Czy jest wybrukowana marzeniami czy dobrymi chęciami? A może podzielona na dwie strony murem? Polskie ulice jak kalejdoskopy…


there's gotta be a record of you some place

you gotta be on somebody's books

the lowdown - a picture of your face

your injured looks


the sacred and profane

the pleasure and the pain

somewhere your fingerprints remain concrete

and it's your face I'm looking for on every street


a ladykiller - regulation tattoo

silver spurs on his heels

says - what can I tell you as I'm standing next to you

she threw herself under my wheels

oh it's a dangerous road

and a hazardous load

and the fireworks over liberty expode in the heat

and it's your face I'm looking for on every street


a three-chord symphony crashes into space

the moon is hanging upside down

I don't know why it is I'm still on the case

it's a ravenous town

and you still refuse to be traced

seems to me such a waste

and every victory has a taste that's bittersweet

and it's your face I'm looking for on every street


Opowiem Wam
O mojej ulicy:

Na mojej ulicy
Nikogo nie dziwi człowiek
Na mojej ulicy
Nikogo człowiek nie dziwi
Na mojej ulicy
Nie mieszka już Chrystus
A Szatan się z niej wyprowadził
Na mojej ulicy
Gra chłód kamienicy
Chłód wciąż mniej żywych tkanek...

Na mojej ulicy
Żebrak nie rzeźbi swą starczą ręką
Worka pełnego pieniędzy
Na mojej ulicy
Alkoholicy spijają z kieliszków swe żale
A ich wyśnione i wymarzone
Śpią w brudnej miłości pościeli...

Na mojej ulicy
Okna wpatrzone w sąsiednie bramy
Płoną ze wstydu nocą...

Bo moja ulica
Jest w sercu miasta


Jest takie miejsce, gdzie ulice nie mają nazw. Tam właśnie możemy się schować przed trującym deszczem, poczuć słońce na twarzy, zburzyć nasze wewnętrzne mury, a nawet dotknąć płomienia. Pokażę ci to miejsce, ale jeśli tam pójdę, to pójdę tam z tobą, więc chodź, chodź tam, gdzie ulice nie mają nazw.


Posłuchaj historii, przegrane życie, echo odpowiada śmiechem. Bóg ci nic nie da, nawet swój własny uśmiech musisz ukraść, odnaleźć go we łzach dziecka. Szukasz odkupienia, a ona śmieje się wśród cierpienia. Może dołączysz do nas? Idziemy potańczyć na tej kamienistej drodze.


Zimno nadeszło, zima na moim progu, głos zamiera, odchodzi gdzieś w przestrzeń. Został już tylko cień twojej miłości. Ale zostanę na tej drodze i ty też zostań, bo coś mi mówi, że jeszcze kiedyś się spotkamy – wiem, że tak będzie.


A kiedy dotrę na Warwick Avenue będziemy mieć godzinę na porozmawianie o wszystkim. Bo wiesz, kochanie, opuszczam cię już po raz ostatni, może ty i kochasz, ale raczej nie mnie i ostatnio jestem zagubiona ponad wszelka miarę. Mam złamane serce, ale cóż – oto są wszystkie odpowiedzi, a to są drzwi.


Życie na luzie, nie ma stopów, nie ma ograniczeń, nikt mnie nie opóźnia. Nie potrzebuję żadnego specjalnego powodu, nie ma niczego, co chciałbym teraz robić. Opłatę wniosłem grając w rockowym zespole, a teraz jestem na drodze do ziemi obiecanej. Mam już bilet w jedna stronę, a wszyscy moi kumple też tam będą. Więc gnam autostradą do piekła.