piątek, 11 listopada 2011

Seans XVII „Lata dwudzieste – what a wonderful world…”

Witajcie, słuchacze i czytacze.
Lata dwudzieste mają niewątpliwie swój nieodparty urok, niepowtarzalny, ulotny klimat i nastrój. To właśnie ta epoka charakteryzuje się jednocześnie blichtrem i splendorem, jakiego nie znały ani wcześniejsze, ani żadne z późniejszych pokoleń. To czasy prohibicji, fantastycznych karier ludzi budujących od zera wielomilionowe fortuny, gangsterów i polityków, zmian w modzie, przełomów w literaturze, dadaizmu i surrealizmu, wyzwolenia kobiet  i narodzin dźwiękowego kina. Wszystko, co wydarzyło się w krótkim okresie lat 20. pozostawiło niezatarty ślad w historii i świadomości ówczesnego człowieka i w znacznym stopniu wpłynęło na życie następnych pokoleń. Muzyka też nie pozostawała w tyle, jako że ludzie pragnęli odreagować trudny czas I wojny światowej, nastał więc czas nieograniczonej zabawy. Jazz - połączenie muzyki europejskiej, afrykańskiej i amerykańskiej, która zawiera w sobie europejską melodykę, harmonikę i instrumentację oraz pieśni religijne i folklorystyczne Murzynów, urzekł ludzi przede wszystkim niesamowitą pulsacją rytmiczną, improwizacją i szczególną, murzyńską intonacją głosową. Kilkuosobowe zespoły zyskały ogromną sławę, narodziły się ogromne talenty, które dzięki swojemu geniuszowi zaczęły kształtować nowe nurty jazzu. Za najwybitniejszego jazzmana uznawany jest Louis Armstrong, a jego sztandarowa piosenka "What a wonderful world" gościła bardzo długo na szczytach list przebojów.

Za największego jazzowego konkurenta Armstronga uważany jest Duke Ellington. Zainteresowanie jazzem wykazywał już we wczesnej młodości, czym wzbudził sprzeciw rodziny, gdyż owa "muzyka czarnych" była wówczas traktowana przez klasę wyższą nieprzychylnie ze względu na towarzyszącą jej otoczkę: alkohol, prostytucja i przestępczość. Można powiedzieć, że tak rzeczywiście było w tych czasach. Przyjęcia były stałym elementem życia, a alkohol lał się strumieniami. To pewnie dlatego o północy 16 stycznia 1916 r. w całych Stanach Zjednoczonych zaczęła obowiązywać prohibicja, czyli całkowity zakaz sprzedaży i produkcji trunków zawierających powyżej 5% alkoholu. Celem jej wprowadzenia było ograniczenie spożycia alkoholu przez Amerykanów, którego wskaźnik rósł w zastraszającym tempie. Co prawda spadek ów zarejestrowano, lecz prohibicja przyczyniła się również do długotrwałego umocnienia się pozycji świata przestępczego w USA. Do rangi legendy urósł Al Capone, zwykły gangster, "człowiek z blizną", który zbił majątek w okresie prohibicji na organizowaniu przemytu alkoholu, stosując morderstwa, groźby, podpalenia, przekupstwo i wszystkie inne znane ludzkości przestępcze metody i wynalazł też parę własnych. Al. Capone zmarł zapomniany w Miami, a my przecież mówimy o Ellingtonie. Na szczęście perswazje rodziny nie pomogły i Ellington zajął się muzyką na poważnie. Słynął z tego, że nigdy nie spisywał swoich aranżacji mówiąc, że dostosowuje je do indywidualności muzyków, z którymi akurat przychodzi mu grać. Uważał, że do muzyki należy dochodzić samemu, a nie poprzez spisane przez kogoś nuty. Dzisiaj pamiętany jest jako autor trzyminutowych kompozycji m.in.: "Sophisticated Lady" i "In a sentimental mood".


Warto wspomnieć też w tym momencie o najważniejszym nurcie muzyki jazzowej, jakim był ragtime. Cytując definicję : Ragtime - forma muzyczna wywodząca się z formy tanecznej. Metrum parzyste 2/4 (z wyjątkami), tempo umiarkowane, rytm złożony i kunsztowny, silnie synkopowany (stąd nazwa pochodząca od angielskich słów ragged time - poszarpane metrum), z jednostajnym, zazwyczaj ósemkowym akompaniamentem w partii basowej (faktura homofoniczna). Ragtime standardowo był grany na solowym instrumencie klawiszowym (pianino, fortepian, pianola) i z tymi instrumentami najczęściej jest utożsamiany. Stolicą ragtime jest zdecydowanie Nowy Orlean, gdzie Big Bandy grające ten własnie rodzaj muzyki wyrastały jak grzyby po deszczu. Ragtime do poziomu sztuki wyniósł afroamerykański pianista Scott Joplin, który paradoksalnie nie w Nowym Orleanie rozwijał swą karierę. Najpierw wraz z różnymi grupami muzycznymi grając po klubach podróżował po miastach Środkowego Zachodu, by potem osiąść w Nowym Jorku, gdzie zmarł na kiłę. Był autorem pierwszej afroamerykańskiej opery – A Guest of Honor. Kojarzony jest przede wszystkim z kompozycjami ragtime Maple Leaf Rag i The Entertainer, skomponowanymi nieco wcześniej niż lata dwudzieste, ale wciąż granymi i naśladowanymi.


 I wciąż granymi i wciąż naśladowanymi…


Wybaczcie ten drobny żart. :) Nie mogłam się powstrzymać. :)

Oprócz jazzu i ragtime coraz większa popularność zyskiwał blues, a najlepszą piosenkarką bluesową była Bessie Smith. Urodziła się w stanie Tennessee w bardzo biednej rodzinie, kiedy miała 9 lat zmarła jej matka. Już od najmłodszych lat zarabiała śpiewając na ulicach Chattanoogi wraz z bratem Andrew. Początkowo jej występy „profesjonalne” opierały się na tańcu w grupie drugiego brata, Clanence’a, ale z czasem zaczęła też śpiewać. W sumie nagrała 123 piosenki, z których najbardziej znane były: St Louis Blues, Summertime oraz Nobody Knows When You're Down and Out. 26 września 1937 została poważnie ranna w wypadku samochodowym jadąc do autostradą 61 wraz ze swoim przyjacielem, Richardem Morganem. Tego samego dnia nie odzyskując przytomności, zmarła. Przez wiele lat istniała hipoteza, że śmierć była spowodowana nieodpowiednią opieką medyczną (Bessie żyła w czasach silnego rasizmu na terenie USA kiedy istniały szpitale dla białych i afroamerykanów), jednak dochodzenie nie wykazało uchybień. Była najbardziej znaną i najpopularniejszą wykonawczynią bluesa lat 20. i 30. XX wieku, nazywana Cesarzową bluesa, a jej muzyka była inspiracją dla Billie Holiday, Mahalii Jackson, Niny Simone czy Janis Joplin, która ufundowała nagrobek dla Cesarzowej. Oto ona, a na harmonijce Fred Longshaw.


Skoro zaśpiewała dla nas kobieta, to wspomnijmy o innych wybitnych paniach. Uosobieniem swoich czasów była Tamara Łempicka, urodzona w Warszawie malarka, która upodobała sobie styl neokubizmu i stała się ikoną nowej kobiecości, uwieczniając ją w swoich obrazach. "New York Times" nazwał ją "Boginią automobilu o stalowych oczach". Jej autoportret "Tamara w zielonym Bugatti" przedstawia kobietę wyemancypowaną, niezależną i jednocześnie niezwykle stylową. Obraz ten trafił na okładkę żurnala "Die Dame" w 1925 r., przynosząc artystce ogromną popularność. Olśniewała urodą, prowokacyjnym stylem bycia i ubiorem, a dzięki uwielbieniu, jakim darzyła ją prasa, tworzyła nowe trendy. Polskiego pochodzenia była również Pola Negri (Apolonia Chałupiec), światowej sławy gwiazda filmowa, która zrobiła zawrotną karierę w Hollywood. Lansowała wizerunek "wampa", podkreślony mocnym, wyrazistym makijażem i graficzną fryzurą z krótkich, ciemnych włosów. Budująca wokół siebie aurę niedostępności i tajemniczości, stała się symbolem filmowej femme fatale. Wybitni polscy twórcy mieli pole do popisu nie tylko za granicą. W kraju rozkwit przeżywały kinematografia, teatr, kabaret, literatura, a w 1925 r. po raz pierwszy zaczęło nadawać Polskie Radio. Nie było telewizji - był teatr, film, kabaret, a rodzące się wtedy gwiazdy (takie jak Hanka Ordonówna, Mira Zimińska czy Jadwiga Smosarska) tworzyły obok arystokracji elitę towarzyską i środowisko opiniotwórcze. To może teraz niech zaśpiewa Zula Pogorzelska, ulubienica warszawskiej publiczności , w której repertuarze dominowały piosenki komiczne i sentymentalne, które wykonywała w charakterystyczny sposób.

Inną doskonale znana postacią, która właśnie w latach dwudziestych podbiła świat jest Coco Channel – bo jak kobiety, to musi być też o modzie. Zapoczątkowany przez nią nowatorski i odważny kanon po raz pierwszy pozwolił kobietom odkryć nogi. Popularne stały się "małe czarne" - krótkie, proste i dopasowane sukienki z czarnej krepy o długich rękawach i wycięciu przy szyi. Wersja wieczorowa "małej czarnej" uszyta z jedwabiu lub szyfonu to krótsze rękawy i większy dekolt. Popularne stał się bardzo krótkie fryzury - "na chłopczycę". Nastąpił również kres świetności gorsetów. Królowały proste kroje i kapelusiki w kształcie hełmu. W późnych latach dwudziestych sukienki znacznie się wydłużyły i zaczęły być mniej obcisłe, szczególnie w okolicach biustu. Swobodnie opadały z ramion, a nieodłącznym elementem stały się rękawiczki. Modne były jasne, pastelowe materiały, często sprowadzane z zagranicy. Makijaż przestał być tak wyrazisty jak kilka lat wcześniej. Śmietanka towarzyska spotykała się na Balach Mody, które do 1939 r. odbywały się w Hotelu Europejskim. Ciekawostką z dziedziny mody był Bal Polskiego Jedwabiu, który promował rozwijający się rodzimy przemysł jedwabniczy. Ma koniec kawałka o modzie zaśpiewa więc jeszcze jedna kobieta – Stanisława Nowicka, która piosenkę tę (skomponowaną przez Jerzego Petersburskiego z tekstem Andrzeja Własta dla rewii „Warszawa w kwiatach”) zaśpiewała po raz pierwszy 7 marca 1929r w teatrzyku „Morskie Oko”.  Tutaj z towarzyszeniem orkiestry Henryka Golda.

W latach 20. w całej Europie kończył się okres "grzecznych" tańców, których znajomość należała do kanonu dobrego wychowania. Taniec stał się afirmacją życia i wolności. W USA bawiono się przy nowoczesnych dźwiękach jazzu, a Europę opanowało tango, które zostało potępione przez papieża Piusa X jako niemoralne. Pojawiły się też całkiem nowe dynamiczne tańce, jak np. fokstrot, charleston, quick step. Fokstrot i quickstep, wtedy tak nowatorskie, dziś należą do grona tańców standardowych tańczonych na konkursach tańca. Charleston, nazwany tak od miasta w Południowej Karolinie, wywodzi się z Afryki Zachodniej, ale stał się popularny wśród szerokiej społeczności międzynarodowej w latach 20. XX wieku. Pomimo swojej czarnej historii Charleston jest najczęściej kojarzony z białymi flappersami (kobietami, które przeciwstawiały się kanonom kobiecości i tworzyły własne) i z nielegalnymi barami serwującymi alkohol w USA w czasach prohibicji. Społeczność popierająca zarządzenie o prohibicji określała również Charlestona mianem niemoralnego i prowokacyjnego. Najbardziej popularny stał się z powodu piosenki z 1923 roku „The Charleston” skomponowanej przez kompozytora i pianistę Jamesa P.Johnsona do przedstawienia Runnin' Wild. Popatrzmy i posłuchajmy, gra Charles Creath and his Jazz-O-Maniacs.

Mówiąc o latach dwudziestych nie sposób pominąć kina. Ich początkowa faza to świetność obrazów niemych. Wśród kobiet święciła triumfy Greta Garbo. Dzięki swojemu mężowi zaistniała w filmie w 1922r. Za jej sprawą do Hollywood przyszła moda na wampy - kobiety tajemnicze i nieprzystępne. Z czasem Garbo stała się kimś więcej niż tylko gwiazdą filmu, urosła do rangi mitu, fascynowała ludzi swoich lat, a jej kreacje stały się wzorem erotycznego savoiu-vivre'u. Była aktorką, która wywarła wielki wpływ na modę, to właśnie ona wylansowała olbrzymie kołnierze, a potem kapelusze w kształcie hełmu. Geniusz Charliego Chaplina pozwolił rozpowszechnić kino bezdźwiękowe jeszcze przed początkiem lat 20. W ciągu całego swojego życia Chaplin nakręcił mnóstwo filmów i stworzył bohatera rozpoznawanego do tej pory na całym świecie. Za duże spodnie, melonik, żakiet, laska i wąsiki - Chaplin jako bohater obrazów wszech czasów. Miał śmieszyć i zabawiać. Natomiast specjalistą od rozkochiwania w sobie zarówno panien, jak i dojrzałych kobiet był Rudolf Valentino. Włoch, który rozpoczął swoją karierę jako nowojorski sprzątacz szybko wspiął się na szczyt popularności. Miał szczęście, gdyż po I wojnie światowej potrzebny był nowy rodzaj amanta, ktoś niezwykły i romantyczny. Swoimi rolami, które po latach uznawane są za całkowicie przeciętne, przyczynił się do powstania wielkiego przemysłu filmowego. Kiedy zmarł w 1926 roku po operacji wrzodu żołądka w pogrzebie wzieło udział 100.000 osób, a kilka fanek popełniło samobójstwo. Proponuje obejrzeć kilka zdjęć i ocenic urodę Rudolfa, a przy okazji też jego głos, podkład muzyczny to bowiem jego własny śpiew dwu ulubionych piosenek, zarejestrowany w 1923 roku.


Oprócz kina triumfy nadal święciły przedstawienia teatralne, w tym musicale. Broadway było to miejsce, gdzie chcieli się znaleźć wszyscy w jakikolwiek sposób związani z teatrem. Należał do nich i George Gershwin, który dość szybko zdecydował, że planowana dla niego przez ojca kariera księgowego nie porusza mu w duszy żadnych strun. Co innego fortepian. Najpierw zatrudnił się jako "song plugger", czyli muzyk prezentujący piosenki na fortepianie potencjalnym nabywcom wydawnictw nutowych. Potem zaczął akompaniować na fortepianie w mniejszych przedstawieniach i zwrócił po jakimś czasie na siebie uwagę bardziej wpływowych producentów teatralnych. Jego sława zaczeła się w 1920 roku, kiedy miał 22 lata, a piosenkarz Al Johnson nagrał jego utwór „Swanee”. Płyta sprzedała się w milionach egzemplarzy, przyniosła Gershwinowi sławę, pieniądze i motywację do dalszego komponowania. W 1924 roku ukazała się „Błękitna rapsodia”, w której łączył muzyke poważną i ludową. Kolejne sukcesy to musical „Lady be good” i „Of thee I sing” – pierwszy musical, który dostał nagrodę Pulitzera, opera „Porgy and Bess”, z której pochodzi śpiewany później miedzy innymi przez Janis Joplin wspaniały utwór „Summertime” oraz napisany w Wiedniu podczas tournee poemat symfoniczny „Amerykanin w Paryżu”. Niestety zmarł, mając zaledwie 38 lat, na guza mózgu, nie odzyskawszy przytomności po operacji.


Lata dwudzieste w USA, ale potem również w Londynie, Berilnie i Paryżu nazywane były „Roaring twenties” – ryczące lata dwudzieste. Miało to podkreślać społeczny, socjologiczny i kulturalny dynamizm epoki. Francuzi ukuli swoją własną nazwę - "années folles" – szalone lata, co niewątpliwie też dobrze oddaje charakter epoki. Ponieważ lata prosperity niespodziewanie się przedłużały, w drugiej połowie zaczał funkcjonowac termin “Golden twienties” – złote lata dwudzieste. Jeszcze inną nazwę otrzymały ze względu na nie widziany wcześniej wzrost znaczenia muzyki w życiu ludzi – “Jazz age” – epoka jazzu. To na koniec posłuchajmy jeszcze trochę jazzu i przenieśmy się w tamte czasy podgladając codzienne życie obywateli. J


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.